Home>>>curriculum vitae
aktualizacja
=============================================
Curriculum vitae
Ziemia obiecana(przed szkole)
W roku 45 załadowali nas na lory(odkryte wagony) i powieźli z Chlebowic k/Lwowa do ziemi obiecanej, którą okazało się 7 ha kl IV i V w Radyni. Ja się urodziłem, bo nie miałem innego wyjścia i z konieczności, w zamku Stare Sioło rok wcześniej. Po prostu grasowały bandy rezunów i trzeba było uciekać, gdzie była większość polska i nasza samoobrona.
Tam się mówiło po polsku i ukraińsku, tu tak samo; przy czym, gdy w kłótni trzeba było mówić szybko i dosadnie, to przechodzono na język wschodni.
Bałakał i ja pu ukrainski, ały teper wże zabuł. Zabuł wuł, kak tyletim buł.
W Radyni (i okolicy)wiosną 45 roku toczyły się ciężkie walki pancerne. To co zapamiętałem z wczesnej dobrej pamięci, to spalone domy, szkoła i takiż obok czołg, wrak samolotu, dookoła okopy, umocnienia, mnóstwo broni, zasieki z drutu kolczastego, naboje, granaty, miny, zapalniki, pancerfausty, przestrzelone hełmy dwiema błyskawicami(czasem z czaszką i włosami w środku). Było w czym przebierać.
W pobliżu były 2 spalone i zrujnowane wsie, które nazywaliśmy Pierwsza Kolonia i Druga Kolonia, na której ugorach wypasaliśmy krowy.
W niedostępnym lesie znalazłem kiedyś kompletny szkielet w pełnym oporządzeniu wojskowym. Obok wsi na polach były 2 groby niemieckie, które potem zaorano. Jakiś czas ślad po nich był jako kępa bujniejszej pszenicy.
W sadzie u Szpaka było cmentarzysko poległych krasnoarmiejców, potem wykopali ich i powieźli na właściwy cmentarz w Koźlu. Pamiętam fetor z transportujących ciężarówek.
Przy rozminowywaniu pól zginęło 4-ch żołnierzy, dwóch podrostków doznało poważnych ran przy zabawach pirotechnicznych. Na polu kiedyś brat wyorał minę, odłożył na miedzę i dalej orał. W gruntowe drogi były wtłoczone często pociski moździerzowe, wozy na nich podskakiwały, ale jakieś felerne, bo nie wybuchały.
Kachaniak wyorał i wybronował całkiem sporą ilość granatów i amunicji. Ułożył z nich mały kopczyk.
Przebieraliśmy w nich jak w ulęgałkach.
Zabawa w wojnę w naszym wykonaniu i przy takim arsenale była bardzo realistyczna.
Potem, na studiach(w ramach szkolenia wojskowego), jeszcze się bawiliśmy się w wojsko. Ale to już nie było to, bo amunicja była ślepa.
Tak to buło. Bih me.
Mokre(pierwsza szkoła)
Do pierwszej szkoły( bo miałem ich ich 3 + 1 życia)zaprowadziła mnie mama przez górkę, las i debrę. Od drugiego dnia chodziliśmy przez następne 7 lat z Miśkiem i to już w butach. Rok rozpoczynał się od marszu pod dom kierowniczki szkoły i gdzie było radio i słuchało się przemówienia ministra Tułodzieckigo. Rozumieliśmy je jak świnie grzmoty. Zabawy noworoczne były z Dziadkiem Mrozem,
Teraz jest Mikołaj, który jest hojniejszy.
Jak przestało bić serce wielkiego wodza(Stalina), to była masówka, chwila milczenia, a wychowawczyni rzewnie płakała. Na koniec roku śpiewaliśmy „Upływa szybko życie...”, a kierowniczka tradycyjnie roniła łzy wzruszenia.
Klasy były łączone, w klasie ciepły piec kaflowy, jeden z nauczycieli ciągle wymieniał słowo „frekwencja”, ale to też były dla nas świniogrzmoty.
Obok szkoły były ruiny, kiedyś na przerwie starsi koledzy baraszkowali na pięterku, spadli ze stropem na parter i nikomu nic nie było, nikomu do głowy nie przyszło zgłaszać do prokuratury. A przecież to była katastrofa budowlana i by to można było pokazać w telewizji.
Był
jeszcze płacz po Bierucie, ale więcej znaczących postaci chyba nie
marło.
Straszno i smieszno jednym słowem.
Lekcja wychowania patriotycznego
W mojej szkole podstawowej, na lekcji wychowania narodowo-patriotycznego, w czasach już współczesnych sprowadzono sędziwego kombatanta, który snuje dramatyczną opowieść partyzancką:
-Kochane dzieci, jest wojna, jest rok czterdziesty trzeci
Siedzimy w okopie, chłop przy chłopie
Jemy chleb, aż tu nagle-JEB!...
-To niewinne dzieci, o Boże!.
Jak Pan tak może? - przerywa mu katechetka
- Przepraszam... no i zapomniałem, muszę zacząć od nowa:
Kochane dzieci, jest wojna, jest rok czterdziesty trzeci,
Siedzimy w okopie, chłop przy chłopie
Jemy chleb, ale zabrakło soli. A jak tu coś nie przypie.doli..
-
O Chryste Panie,
niech Pan już przestanie- załamuje ręce
opiekunka.
- Przepraszam. A.. o czym to ja? Aha:
Kochane dzieci, jest wojna, jest rok czterdziesty trzeci
Siedzimy w okopie, chłop przy chłopie
Jemy chleb, ale zabrakło soli..No i zapomniałem
- A jak tu coś nie przypie.doli -chórem podpowiadają dzieci.
- Aha. A taki ch.j! Poszliśmy w bój.
Rekrutacja
Do mojej 7 klasy(8 osób z niżu demograficznego) w Mokrem przyjechał profesor Fischer z miasta i opowiadał jak było przed wojną w dobrach księcia Sanguszki:
a to, że jak jechali linijką, to wiatr świszczał w uszach, spadały cylindry z głów panom, a suknie pań się niebezpiecznie wznosiły, koniom leciała piana z pysków, z podków iskry,
a to, że automobil cabrio księcia tak potrafił pędzić , aż dech zapierało
a to, że jak leciał aeroplan i jak się zadzierało głowę w celu gapienia, to szyja bolała z racji prędkości lotu
a to, że w gospodarstwie najlepsza maszyna to Kaśka i Maryna, że dziewczyny kiedyś były porządniejsze i tańsze, że były mlekiem i miodem płynące
a to, że Księżna Pani miała ogromną kolekcję nocników:blaszane, cynowe, porcelanowe, gliniane, kamionkowe, ceramiczne, drewniane,szklane,kryształowe; każdy typ w niezliczonych kolorach i kształtach. Ale się na schodach zesrała jak zobaczyła Ruskich
a to, że jak we żniwa nastała długotrwała słota w dobrach ziemskich księcia i nie pomogły powszechne modły , to księżna w końcu wyniosła wszystkie ikony z kaplicy zamkowej w łan hreczki i powiedziała ; „Moknijci rybeńki, nu moknijci rybeńki moji”.
a to, że książę lubił pobaraszkować z dziewkami w gumnie, za sąsiekiem(szczegółów tu nie ujawnię)
Po jego odjeździe pytaliśmy nauczycielkę o co tu chodziło w tych opowieściach. Odpowiedziała, że werbował nas ten profesor do Technikum Rolniczego w Głubczycach.
I zwerbował mnie i Wojtka, co daje skuteczność 25%.
W Technikum nie mieliśmy z nim zajęć, ale jakaś okazja się nadarzyła, by to powtórzył, a myśmy to zapamiętali.
Repetitio est mater studiorum.
Prehistoria
Na początku było słowo.
O powołaniu Zasadniczej Szkoły Metalowej w Głubczycach.
Niewątpliwie przekształciła ona tę część Polski z drewnianej w metalowo-przemysłową. Tam szlify zawodowe( przy szlifierkach, imadłach, pilnikach) zdobywali mój brat i siostra, by odnosić sukcesy zawodowe. O osobistych w takich szkołach można było tylko pomarzyć pod kołdrą.
Później, w 1954 roku, w tym samym budynku utworzono znane nam dobrze Technikum Rolnicze, by kolejno zmieniać tę część kraju w rolniczą.
======================================
Egzamin wstępny(druga szkoła)
Na egzaminie wstępnym(były takie) do Państwowego Technikum Rolniczego w Głubczycach stawili się Janka, Marian i ja. Pamiętam, że na dyktandzie u prof. Makowskiej źle napisałem słowo „Francu ka”, bo przez „s”, a to chodziło o obywatelkę Francji, a nie o miłość, ani chorobę.
Niż demograficzny objawiał się tym, że 1 września w klasie nas było 5 osób, w październiku zaimportowano ze Ściany wWchodniej 20, w porywach nawet było nas 27, a skończyło maturą 22(w tym 17 dobrze).
Tarcza
W pierwszym dniu szkoły wyfasowałem tarczę z nadrukiem na czerwonym polu
PTR
102
którą dumnie nosiłem na ramieniu w swojej wsi. Byłem chłopak na 102.
Ale w mieście to już był obciach, koledzy starsi za punkt honoru mieli chodzenie bez tarcz.
Najtęższe umysły głowiły się nad sposobem błyskawicznego mocowania tarczy, szybszego niż wzrok dyra. A on też był pomysłowy, bo sprawdzał coraz nowszymi metodami czy jest przyszyta.
Dobra metoda mocowania tarczy była na zatrzaski , szpilkę, agrafkę, klej roślinny, słowo honoru.
Wychodząc ze szkoły najpierw odpinało się tarczę, potem rozglądało się czy nie czai się dyru.
Sprawdzanie było najeżone niespodziankami i niezbyt bezpieczne dla obu stron.
Potrzeba jest matką wynalazków i wtedy właśnie wynaleźliśmy, w naszej klasie, do tych celów rzep, który 10 lat później opatentowali Amerykanie.
Nasz rzep był lepszy, bo ekologiczny i nazywaliśmy go Arctium lappa
Przy kości.
Profesor Matusz ma pierwszą w życiu lekcję, na swoje nieszczęście, w naszej klasie.
Na początku sprawdza obecność i uważnie się przygląda wywoływanym. Gdy doszło do Gieni, ja półgłosem mówię: „Przy kości”. On się zapłonił i zapytał: „Kto to powiedział?”
Ze wstydem przyznaję, że nie przyznawałem aż się do dziś.
A ta wiadomość tylko dla Was, byście wiedzieli jak się przy takich okazjach zachować.
Formoza
Formoza to dawna nazwa wyspy Tajwan. Formoza w Głubczycach to żartobliwa nazwa knajpy w parku, do której szło się długim mostem jak na wyspę. Nazwy oficjalnej nie pamiętam, zapewne to była jakaś speluna.
Wtedy,
w szczycie zimnej wojny, ciągle dochodziło do incydentów granicznych
z Chińską Republiką Ludową. Co kilka dni był komunikat. Ostatni, jaki
pamiętam, brzmiał:”Rząd ChRL wystosował czterysta pięćdziesiąte
ósme poważne ostrzeżenie dla władz Formozy za naruszenie wód
terytorialnych”.
Jedyny komunikat dyr Ogrodzkiego to mniej
więcej tak: „Zabrania się uczniom przekraczania granic Formozy,
a nawet zbliżania się”
Nigdy tam nie byłem, ale ten zakazany owoc intryguje mnie do dziś .
Tam na drugi dzień po maturze wszedł Tadek i pyta barmana czy go widział wczoraj.”Był Pan, młody człowieku, setnie się Pan bawił, szampan, dziewczyny, wszystkim Pan stawiał dryny, pięć stów Pan stracił”.
Tadziu na to:”Chwała Bogu, chwała Bogu, bo już myślałem, że tą forsę zgubiłem”
Kwestia niemiecka
Niemca w wieku młodzieńczym nie widziałem. Niemiec to był straszny hitlerowiec, esesman, faszysta. Niemiec był wtedy gorszy od Ruskiego i Żyda teraz. Kto by pomyślał, że sympatyczny kolega Bernard z Baborowa to Niemiec. I to jeszcze syn esesmana poległego pod Stalingradem.
Mnie to nie wadziło, ale ze strony kadry profesorskiej spotykał go ostracyzm.
Szczególnie na lekcjach j. polskiego i rosyjskiego. Gdyby był j. Niemiecki, to zapewne by błyszczał erudycją.
Oprócz niemieckiego znał też trochę śląske godonie. Nawet nauczyłem się od niego i potrafiłem przetłumaczyć zdanie:”Wyje pociąg w lesie”. Wiem też, że pociąg to „bana”.
Matka jego starała się o zgodę na wyjazd stały do NRF-u(Niemiecka Republika Federalna, później RFN-Richtig Fajne Niemcy), ale proponowali im NRD.
Starania te zajęły im jeszcze 2 lata, po czym wyjechali i słuch po nich zaginął na jakiś czas.
Benio zawsze lubił szybkie kobiety i piękne samochody. Nic dziwnego, że przyjechał kiedyś nowym,niemieckim BMW cabrio i postawił go na rynku Baborowa. A tu podchodzi ohma(babcia), której nie było dane wyjechać i mówi do Benka: „Synku, tu mosz cu fil druk luftu w reifenach(za duże ciśnienie powietrza w oponach)”.Ten uwzględnił uwagę i upuścił powietrza. Babcia zaciągnęła się nim, rozanieliła i powiedziała: „Ale tam mocie fajny luft, upuść kapka jeszcze z drugiego”
Stopniowanie dobry, lepszy, niemiecki jest też do luftu?.
Savoir-vivre
My, z nizin społecznych, spragnieni byliśmy, jak ozimina śniegu, wiedzy o salonowej kulturze, bo mieliśmy stanowić elitę wsi i miasteczek, np.:
nakrywania, podawania do stołu i cichego jedzenia z użyciem noża, otwierania butelki
wyglądu, prezencji (postawy, higieny), właściwego ubioru( z przodu stój, z tyłu z łopatą stój),
form towarzyskich (w w polu i ogrodzie, w rodzinie, na przyjęciach),
komunikacji (także telefonicznej, listowej i głosowej),
zachowania się w poszczególnych sytuacjach(byle jak, ale się zachowuj)
Przy tym mieliśmy świadomość, że smoking dobrze leży dopiero w trzecim pokoleniu.
W programie szkolnym tego nie było, ale na szczęście był prof. Lipiński, który, na nasze natarczywe życzenia, ociosywał nas na lekcjach zoologii, zamiast mówić o różnicach pokroju glisty(Ascaris ) ludzkiej, psiej, kociej, końskiej, krowiej i ludzkiej przed pokrojeniem.
My wyszliśmy ze wsi, ale wieś wychodziła z nas z mozołem(podobnie jak słoma z butów). Co prawda byliśmy już na etapie widelca i noża, ale ogłady nigdy za dużo. W ramach ćwiczeń rozwiązywaliśmy praktyczne zadania typu:
Kto się kłania pierwszy i komu, jeśli mijają się- z jednej strony profesor z żoną i psem, a z drugiej-uczeń z dojarką naszego gospodarstwa i jej dziadkiem.
Albo czy wypada w parku obok szkoły manipulować dziewczynie przy biuście?
Dowiedziałem się też, że nie uchodzi do dziewczyny, w liście, pisać słowa „d.pa” i to jeszcze przez „o” z kreską.
Lista Szyndlera
Kto by nie chciał znaleźć się na liście prof. Szyndlera? Bo to była lista członków tanecznego zespołu folklorystycznego naszej Szkoły. I nie był to zespół typu „KGW tańczy, śpiewa, recytuje, daje d.py i gotuje”.
Akurat odniósł sukces na ogólnopolskim przeglądzie „Śpiewem i tańcem utrwalamy kulturę i władzę ludową”
Zgłosiłem się więc na przesłuchania do Profesora.
Ocena słuchu muzycznego u niego była trzystopniowa:
3 SSM- gdy kandydat potrafił zaśpiewać i zatańczyć
2 SSM- gdy kandydat nie rozróżniał wysokości tonów
1 SSM- gdy kandydat nie odróżniał mowy od śpiewu
zerowy SSM- gdy kandydat nie odróżniał muzyki od tańca
Ten, po sprawdzeniu moich umiejętności tanecznych, powiedział: ”Ty to raczej do chóru”. Ocenę Profesora wziąłem do sobie do serca, wstąpiłem potem do Chóru Uniwersytetu Wrocławskiego i nawet mam epizod występów z Chórem w Concertgebouw Amsterdam(1967 r). Prof Miodek to poświadczy, bo też tam był wtedy.
Czasem
pytam artystów w Opolu, gdzie mieszkam:
- W Concertgebouw
Amsterdam występowaszy, ha?
- Co ty, to znana sala koncertowa. No nie.
- A ja i owszem.
Potwór
Jesteśmy na praktyce w gospodarstwie szkolnym z profesorem Piątkowskim, w sadzie.
W pewnym momencie biegnie profesor, za nim traktorzysta, a za nimi skokami gruby wąż. Ale wąż gdzieś zboczył, a zasapany i wystraszony profesor komentuje, trzymając się za serce:”To jakiś potwór, jak się takie coś mogło tu zalęgnąć”
Ten makabryczny żart polegał na tym, żę chowało się szlauch z wystającym drucikiem w krzaku, mówiło się nieświadomemu, że gdzieś tu jest wąż. Potem organizator, pociągając za sobą wąża, biegł w stronę naiwnego. Dalszy ciąg już znacie.
My, uczniowie, to znaliśmy, Wy teraz też.
Zjazd
Rok'14, uroczystości 60-cio lecia Szkoły i kolejny zjazd absolwentów.
A jak było drzewiej?
19 marca 1959 o godz 10:00 pomaszerowaliśmy karnie czwórkami do domu kultury „Dziewarz” by obejrzeć pierwszy raz telewizor, a na nim III Zjazd PZPR obradujący pracowicie już od 10 marca 1959.
Telewizor był malutki, obficie śnieżył(choć dzień był słoneczny), ale przynajmniej dźwięk był.
Wcześniej cały naród czytał tezy na Zjazd, a na lekcji gramatyki koniugowaliśmy czasownik „czytałem tezy” nie jako nieprzeszły( bo należało to robić stale), ale jako stracony.
Pamiętam to jakby to było wczoraj. Jeszcze dziś można mnie obudzić nad ranem, a ja wyrecytuję wybrany wtedy skład biura politycznego partii, wybranego pośród elity intelektualnej ludowej ojczyzny(potrafili pisać i czytać ze zrozumieniem) i kolor telewizora:
„Władysław Gomułka , Aleksander Zawadzki , Roman Zambrowski , Józef, Cyrankiewicz , Edward Ochab , Adam Rapacki, Stefan Jędrychowski ,Jerzy Morawski , Edward Gierek , Marian Spychalski , Zenon Kliszko, a
telewizor był czarno-biały, obraz też.
Tego się nie zapomina.
Czystki kadrowe
Po
rozwiązaniu UB(Urząd Bezpieczeństwa) wielu jego funkcjonariuszy
wylądowało w szkołach, bo uczyć może każdy(uczył Marcin Marcina..). U
nas był np. był prof.? I. (ksywa „Ivan"), uczył geografii.
Władza ludowa zrobiła go z oracza utrwalaczem władzy ludowej, a potem
profesorem, po ukończeniu akademii pierwszomajowej.
Jeśli
ktoś umiał mniej od niego, mówił:"Ot, durny durak krugom. Siadaj
masz dźwóji"(dwója to był najgorszy stopień).
Odeszła
dyr Makowska, przyszedł dyr Ogrodzki z zadaniem oczyszczenia(tej
stajni Augiasza) kadry profesorskiej z niegodnych tego miana. Prof.
I. gdzieś zniknął , natomiast prof. Bednarska, którą przy okazji
chcieli zredukować, broniła się mocno przed wysłaniem na emeryturę:
„Jestem na prawie(chodzi o poprzedniczkę Karty Nauczyciela) i
będę pracować tak długo, dopóki utrzymam kredę i mocz"
Czapka Lenina
Nasz Profesor I w roku 1940 (za pierwszych Ruskich, bo drugie byli w 1944) we Lwowie był funkcjonariuszem bezpieki. A tam na posterunek NKWD(wcześniej CZEKA, później KGB) przychodzi Ziuk z Wilna i zgłasza kradzież.
- Kupiwszy ja sobi rower, znaczy si wiełosypied, jady sy ulicu i gwiżdży jak sztajer, zatrzymawszy si przed dworcym, postawiwszy rowyr pupud ściany, odróciwszy si i popatrzywszy na dzygar zobaczyć kutura gudzina je-nu była dziewjinc po dziwiontyj . Ja odwróciwszy si znowu, a tu rowera ni ma.
Ludowy Komisarz wskazuje na obraz wiszący za nim na ścianie i pyta:
-Nu Josip, a szto ty tam wigisz?- pyta jowialnie, wyraźnie zadowolony, że może sobie pogadać z Wilniukiem.
-Na obrazi Lenin stoit, wystupajet i smotrit na na czlenow Politbiura, a ruku pagraża pamieszczykam, kontrrewolucjonistam i żulikam – próbuje tłumaczyć łamaną ruszczyzną nieborak.
-Nu da, tawariszcz Lenin stoit i przemawiajet na Politbiuro - powtarza ludowy komisarz- Nu a co z drugu jewo ruku? -dopytuje pykając fajkę.
-Wo wtaroj ruce dzierżit czapku, – posłusznie opisuje Józio.
-Nu da, tawariszcz Lenin stoit i przemawiajet na Politbiuro, a w ruku dierżit szapku- tu komisarz już nie wytrzymał, wstał i ryknął na Joźka-a ty, Wilniuckij durak, w samom cientrum Lwowa wiertiszsja i wypuskajesz z ruki wiełosypied- stokrotni wartiostiowszy czem szapka!
Ivanalia
na południ nie jest zupa, ni kartofli, tylku Czechusłuwacja, a dalij pu pułudniu jest Afryka
a na końcu Ameryki są skały, który wydawaju odgłosy w czasi sztormów jak działa czerdziestofuntowy. To „Ryczące Czterdziestki” , bo tak nazwali Angliki ty skały.
„To i nasze koleżanki za dwadzieścia kilka lat” - dodałem ja
ty si ucz gieografi, bo wiedza jest putrzebna. Tobi putrzebna, nie mi
ty si ucz, ali ni rób tegu pud nauczyciela i pud klasówki , tyko pupud siebi
lepij je zawszy lepij, ali nie przedobrzaj
lepij mniej, ali lepij(o lepieniu pierogów)
a ty Baran wisz, ży masz swoji wyspy, ali si nazywaju Wyspy Owczy
półnuc, pułudni to ni jakiś strony świata, bu ty su w skrzypcach
jak jest zupa na wodzi, tu ni można mówić ó głodzi
sąsiad zapukał rano do prof i zapytał z wileńskim zaśpiewem:”Pan sąsiad spi czy wstawszy”. Na co ten popisał się czystą wileńszczyzną: „Spiczy wstawszy i si goliwszy”
jak profesorowi mówili, ze jego syn to wykapany ojciec, to się oburzał:”Ta jaki wykapany, on z pełnego wytrysku”
prof. ożenił się z ciepłą i wątłą wdową(po wojnie ich było pod dostatkiem), ale po pewnym czasie postanowił wymienić na nowszy model i bardziej wypasiony. Pyta więc ją czy da mu rozwód. W odpowiedzi usłyszał: „Wdową mnie wziąłeś i wdową mnie zostawisz”
prof.
I. był poprzednim wcieleniu na zebraniu wiejskim w sprawie
rozkułaczania chłopów i w przerwie pyta sołtysa: „Gdzie tu się
można odlać”. „Wy towarzyszu możecie wszędzie”.
Wrócił cały mokrymi spodniami. Sołtys pyta:”Co, deszcz?”
. -”Nie, wiatr”
W płomiennym przemówieniu prof.
wielokrotnie używał zasłyszanego niedawno mądrego słowa. Na koniec
jakiś chłop mówi: „Wy, panie towarzyszu, wielokrotnie
używaliście słowa <abstrachuje> , a co to znaczy”? Tu go
z kłopotu wyręczył sołtys” Abstra to ja i towarzysz, a reszta
to wy”
Jak był na czele grupy kontrybucyjnej i zabierał
chłopu ostatnią świnię dla Czerwonej Władzy, to chłop błagał by ją
nie zabierać teraz, bo ona się prosi. Usłyszał decyzję nieodwołalną:
„Niech si prosi nawyt na kulanach, puwiedział ja, że zabieram,
nu tu zabieram”
przed wujnu ja był ni cytaty ni pisaty. Pu wojni kończył ja Alma Mater gieograficznu(często trudne słowo „Alma” zastępował „Naser”)
autor podręcznika, to on umi na 5, nauczycil, 4, a ty atramenci najwyżyj na 3, jak si trochi puduczysz
ta tyli razy wam tłumaczył, ży ja już sam zrozumiał, a wy ni chulery
akademik Łysenko, w wyniku krzyżówyk, wyhódował gruszki na wierzbi. A ja sobi myśli, że jakby skrzyżować perz z kaktusym, toby wyszydł z tegu drut kulczasty
ta co si krencisz na krześli? I tak dupa zawszy w tyli
Kibel
Nam palić nie zakazano, więc wstąpiłem do kibla.
Kibel znajdował się na I piętrze szkoły i zgodnie z nazwą, służył do palenia papierosów marki Sport, MDM, Wawele, Dukaty, Żeglarze, Mewy, Mocne, Proletariackie. Wystrój był surowy, pisuarem była ściana posmarowana czarną smołą z rynsztokiem u dołu, bez lufcika, bez wentylacji. Palenie, oficjalnie zabronione, po cichu było tolerowane przez nauczycieli w tej oazie. Nikt z nadzoru tam nie wchodził, bo go od razu cofał odór wyziewów tłumu palaczy i moczu.
Stąd też atmosfera w szkole była nie zawsze przyjemna, bo drzwi kibla się nie zawsze domykały. Gdy go zamurowano, to w Głubczycach od razu pojawiło się czyste powietrze.
Kiedyś starszy kolega objaśnił mi jak rozpoznać mięczaków: „Tylko twardziele pierdzą przy laniu”.
Ja tam chodziłem tylko z konieczności, od tego czasu mam opory co do palenia(nawet w piecu), a teraz też do oddawania moczu.
Odjazd
był o godz 6 29 z Pietrowic Głubczyckich - jazda do Głubczyc czterowagonowym pociągiem parowym
Ale po kolei:
pobudka, ubieranie, toaleta poranna, śniadanie-jak czas pozwolił – 6 00,
marszobieg
Radynia-stacja Mokre Głubczyckie – 6 10 (2 km, 15 min- z
zawrotną prędkością 8 km/h)
Gdy ukazywał się dym lokomotywy
jadącej ciuchci z Pietrowic Głubczykich winiemem być na
przedostatnim zakręcie, jak gwizdała-to na ostatnim. Wtedy na peron
dostojnie wyjeżdżała lokomotywa, za nią wagony, za nią doganiający
je ja.
Tu się dosiadał Wojtek, dobiegając z Mokre Wieś, a po
drodze zabieraliśmy jeszcze Ceśkę w Zopowy-Równe. Poźniej
wprowadzili komunikację samochodową przez jego wieś- na początku
samochód Lublin z plandeką i konduktorem(tzw Stonka)- i mi już nie
towarzyszył.
przyjazd do Głubczyc
6 47 - 12 km z zawrotną prędkością 33 km/h
Tu procedura
wysiadania była odmienna- pociąg hamował na stacji, otwierałem drzwi
i wysiadałem celując w podziemne przejście. Zimą trzeba jeszcze było
brać poprawkę na poślizg.
Wejście z peronu na dworzec i odwrotnie
było możliwe po okazaniu ważnego biletu lub peronówki. Był porządek.
do 7 47 odrabianie
zasadniczych zadań domowych na świetlicy dworcowej(reszta na
przerwach)
Potem przemarsz aleją kasztanową do Szkoły
8 00 lekcje
Co się
działo na lekcjach-opisuję w innych opowiastkach, ale niewątpliwie
zgłębialiśmy tajniki tego zaszczytnego, najstarszego zawodu
14 17 z powrotem do Pietrowic Głubczyckich z zawrotną prędkością 33 km/h
14 35-15 05 powrót do domu w Radyni z zawrotną prędkością o,5 km/h
15 05 obiad ze śniadaniem
15 20 rozkosze hreczkosieja: uprawy roli, roztrząsania gnoju, siewu tobołków polnych(Thlaspi arvense), sadzenia jaj, przerywki, powożenia furmanką, polnego śpiewu, omłotów, koszenia kosą, żęcia sierpem i młotem, macania kur, dojenia pierwiastek, świniobójstwa z kwikiem, koniobicia z zadowoleniem, kastrowania, inseminacji
lub
15 20 rozkosze rękodzielnictwa: wyrobu łapci łykowych, wiechci, cepów, orczyków, bykowców, batów, fujarek wierzbowych, koszy wiklinowych, powrozów konopnych, powróseł, kiszek faszynowych, kołków osinowych, gaci samodziałowych, zgrzebnych giezeł, łyków, wnyków, parcianych postronków, łatania kaleson, woskowych świec odgromowych, heblowanie lasek
I tak 6/7dni i
10/12mcy
A moi koledzy i koleżanki w tym czasie leżeli
bykiem/ugorem/odłogiem
Religia
Religia wtedy w szkole, to marzenie wielebnych, ale w czasie wolnym można było pójść na parafię i tam się doszkalać. Nie do pomyślenia było też pisanie w szkole wypracowania: „Kto jest twoim idolem i uzasadnij dlaczego jest nim JPII”
Władza ludowa, chcąc być nowoczesną, oddzieliła religię od państwa na całe 45 lat. Religia, co się teraz nam nie mieści w głowach, miała być sprawą prywatną obywatela.
Witek , który katoholikiem raczej nie był, poszedł tam kiedyś(dobrowolnie rezygnując z odpoczynku) i jako wieczny niedowiarek-racjonalista, pyta księdza katechety czy to prawda, że Pan Bóg jest wszędzie, nawet u jego babci w piwnicy. Ks. dziekan potwierdza, a Witek: ”A właśnie, że nie, bo babcia nie ma piwnicy”
Już wtedy Witek został natchniony i postanowił, w poczcie czoła(rezygnując z odpoczynku) opracowywać własny Dekalog.
Zręby jego powstały w roku 1963, a potem jeszcze był pracowicie dopracowywany przez innych, by uzyskać współczesną postać:
Dekalog VITA
1. Człowiek się rodzi w trudzie i zmęczony , a żyje, aby odpoczywać (żadna praca/nauka nie hańbi, każda męczy).
2.Kochaj swoje wygodne łóżko jak siebie samego (dwie rzeczy muszą być wygodne-łóżko i buty, bo w nich się spędza całe życie) Odpoczywaj w dzień, abyś mógł spać w nocy. (łóżko, to twój najlepszy czworonożny przyjaciel).
3. Jeżeli widzisz kogoś odpoczywającego - pomóż mu(ktoś musi odpoczywać, by ktoś mógł pracować/uczyć się)
4.Odpoczywaj w dzień, bo noc może być męcząca (robota to głupota, picie to jest życie.; wielu ludzi nie robi nic-i to bez pośpiechu)
5.Praca jest męcząca, więc należy jej unikać jak ognia(jeśli praca/nauka cię urzeka, to siedź i patrz na nią godzinami).
6. Co masz zrobić jutro, zrób pojutrze- będziesz miał dodatkowe dwa dni odpoczynku (odwrotnie postępuj z piciem, by nie mieć dwudniowych przerw, a przy okazji możesz wyschnąć jak wiór; Robota/nauka poczeka, a młodość ucieka).
7. Jeżeli zrobienie czegokolwiek sprawia ci trudność, to zostaw to innym(ciężka praca i nauka może przynieść korzyści w przyszłości, a lenistwo przynosi korzyści TERAZ...) .
8.Nadmiar odpoczynku w barze nie jest śmiertelny (lepiej mieć brzuch od piwa niż garb od roboty/nauki).
9.Kiedy ogarnia cię ochota do pracy/nauki, usiądź , poczekaj - to przejdzie. (a jak nie przejdzie, to pracuj ze 100 %-owym wysiłkiem,mianowicie:12 % w poniedziałek...23% we wtorek...40 % w środę...20 % w czwartek...5 % w piątek..).
10. Praca uszlachetnia, odpoczywnictwo uszczęśliwia (wypalony papieros skraca życie o 2 godziny, flaszka wypitej gorzałki skraca życie o 4 godziny, dzień pracy/nauki skraca życie o 8 godzin)..
Amory
Stefan (Gruchała-tu podaję nazwisko, może być to istotne) normalnie okaz zdrowia, Stefanem można było łupać kamienie na drodze. Gdzie nam, cherlakom było do takiej kondycji.
Ale właśnie to on nagle zachorował bezobjawowo. My szliśmy do szkoły, a on zostawał w internacie i leżał łóżeczku. Leżał tak niezupełnie i nie sam, bo gruchał i dmuchał sobie z siostrą kierowniczki internatu przez nikogo niepokojony w godzinach. dopołudniowych(jak dwa gołąbki ). Ona przyjechała w odwiedziny na krótko, to i choroba Stefanowi szybko przeszła. Potem mówił:”Na chorobę dobrze robi zastrzyk penisyliny”, a miłość platoniczną określał pogardliwie jako od pasa w górę.
Szkoda, że nie byłem materacem, bo bym mógł być ekspertem od gruchania.
Dla odmiany Iza (Łoniewska-tu podaję nazwisko, może być to istotne) została przyłapana in flagranti . I to w internacie, w czasie nauki własnej. Nie zdziwiło to nas zbytnio, bo od dawna wiedzieliśmy, że ona różańca i w łóżku nie odmawiała.
Dla niej nie było pobłażania od ludowych egzorcystów (gdyby ci asceci dysponowali techniką dzisiejszą, to by pozakładali czujniki zbliżeniowe) i musiała się pożegnać ze szkołą.
Żegnając się nie wyglądała na zmartwioną, powiedziała tylko do koleżanki, takiej co to ni w gardło, ni w krok:”Nigdy więcej dziewicą”.
Seks, jak wiadomo, jest największym problemem ludzi starych i sług bożych. Naszym też był. Wychowania do życia w rodzinie, jako przedmiotu, nie było i każdy musiał radzić jakoś sam sobie samemu. Dużą cześć wiedzy teoretycznej zaczerpnęliśmy na Hodowli, a wiedzę praktyczną zdobywaliśmy sami przez analogię przyrodniczą. Nastręczało to wiele kłopotów, bo przełożyć terminy hodowlane( np. krycie, ruja, inseminator) na ludzkie nie było łatwo.
Tłumaczyliśmy też odwrotnie. Zootechnika winna być nam wdzięczna za przetłumaczenie przez nas na język zrozumiały dla nich takich terminów jak: miłość platoniczna, koński flirt(tykanie się pod stołem), miłość francuska, nimfomanka, pedał.
A czasem trzeba było mówić czule, bieżąco tłumacząc w jedną lub druga stronę.
W ten niespodziewany sposób opracowaliśmy wielkopomne dzieło-Wielki Słownik Zoomowy dostępny teraz 24h w internecie(adres za opłatą).
Kiedyś Iza sprzeczała się z Zosią o to czy lepszy jest krótki i gruby, czy długi i cienki. W podręczniku hodowli nie znalazły wyjaśnienia tego, więc poszły z tym do wychowawczyni. Ta wysłuchała problemu i powiedziała z błyskiem w oku:”Dzieci, to wszystko nieważne-długi, gruby , krzywy, garbaty. Najważniejsze żeby był wesolutki”
Ja byłem dojeżdżający i niestety, wiem to tylko z opowiadań.
Rio Bravo
W kinie (kiedyś były kina) „Dziewiarz” grają western „Rio Brawo”, wszyscy już byli, a my nie, bo jesteśmy na praktyce w gospodarstwie szkolnym, a mieszkamy w internacie o regule niemal zakonnej.
Internat zamykany wieczorem, ale my z pierwszego piętra hyc przez kible, okno, kratę i już w kinie. Nazad tą samą drogą, a tam dyrektor Ogrodzki pomaga delikwentom wejść. Trzech wciągnął, ja zrezygnowałem ze wspinaczki i wszedłem od frontu. „Jutro rano proszę się spakować i zameldować się z walizkami w moim gabinecie o godz 8:00”- rozkazał dyrektor.
Stawiamy się rano w pełnym rynsztunku, a on tam dyro pisze na maszynie do pisania(były takie), wykręca z maszyny pismo-cyrograf i czyta zobowiązanie do nieodpłatnego opróżnienia piwnicy internatu z węgla w związku niebezpieczną nocną wspinaczką.
To ja oświadczam ze stoickim spokojem, że przecież wszedłem przez drzwi uprzejmie otworzone przez Pana Dyrektora, na co on się zapienił i kazał wszystkim wracać do swych mam.
Stanęło
w końcu na tym, że opróżniliśmy te piwnice za skromnym wynagrodzeniem
i dzięki tej czarnej robocie internat ma teraz w tym miejscu kuchnię
stołówki.
Patrząc na syte buzie współczesnych myślę o swym
skromnym udziale.
Wychowawstwo
Wychowawczyni części żeńskiej internatu, prof. Bednarska, z matczyna troską sprawdzała zimą czy podopieczne mają ciepłe reformy. Te były bardzo niepraktyczne, łatwo się przecierały na kolanach i uwierały pod pachami, więc dziewczyny po przekroczeniu check point'u zaraz je zdejmowały. Na wszelki wypadek.
Słusznie przypuszczały, że tak będą się nam lepiej podobać i to w każdych okolicznościach.
Wtedy postanowiłem, że będę wychowawcą internatowym, ale odważne marzenia się nie spełniają.
Nie byłem potem już internacie, nawet „internacie” stanu wojennego (1981-3).
Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle.
Kwiaty
Na koniec roku uczniowie dziękują kadrze profesorskiej mowa własną i kwiatów. A jeśli chodzi o kwiaty, to emocje wzbudzało czy właściwy nauczyciel dostanie swoje ulubione kwiaty, a szczególnie dyrektor Ogrodzki.
A polegało to na tym, że dyrektor wracał z bukietem do domu, szedł do ogródka, porównywał ze ścięte łodygi i stwierdzał: „Nu, znowu dostałem swoje ulubione kwiaty”
Plan lekcji
Plan lekcji dla całej szkoły ułożyć bez komputera to był nie lada wyczyn.
Po jego sporządzeniu i uzgodnieniach przepisywany był tuszem kreślarskim na kilku arkuszach bristolu o formacie A0. Potem ten rozkład jazdy wieszany był na ścianie pokoju nauczycielskiego i zajmował jej połowę.
Tu opowiem historię jednego z planów.
Ułożył go pracowicie prof. Warło, potem dał do przepisania Witkowi, bo on w poprzednich szkołach zdążył liznąć trochę pisma technicznego. Wiciu robił to chętnie, długo i mozolnie, bo wtedy miał wolne od zajęć, a i jakaś dobra nota się dostała.
Przepisał, powiesił i konsternacja. Pomyłka-zamienił poniedziałek z piątkiem(tydzień lekcyjny wtedy był jeszcze sześciodniowy).
Pomyłka była na zamówienie, bo w ten sposób zleceniodawca miał dwa do kupy wolne dni i nie musiał zrywać się wczesnym rankiem w poniedziałek. A dojeżdżał trakcją parową z Rydułtowych przez Racibórz i Baborów do Głubczyc.
Poniedziałki są ciężkie nie tylko u szewców.
Bardziej ogólne wnioski to:
Jak się mylić, to na swoją korzyść, a ta lekcja planu przerodziła się w moje motto życiowe(W. Baran).
Komunizm to centralne planowanie + władza rad(W I Lenin).
A plan 6-cio letni i to my tak wykonamy, choć byśmy go robili nawet 8 lat(B Bierut)
Jedni są od planowania, inni od wykonywania(podwykonawca)
Możesz zaplanować wydajność 150% plonów ze 150% areału, ale i tak ci z tego g.wno wyjdzie(plantator)
Jeśli planowo nie zbudujesz stodoły do żniw, to się musisz zaprzyjaźnić z plandeką(plenipotent)
Furum Romanum
Romanowi
chyba najbardziej doskwierał chroniczny brak gotówki. Często się
skarżył, że nie ma ani grosza od rodziców i pomstował na Fenicjan za
wynalezienie pieniędzy, ale tak mało. A jak wiadomość przyszła z
przeznaczeniem na opłacenie internatu, to zbaczała z kursu, a
zadłużenie rosło.
Ale jak była jakaś imprezka, to chętnie się
przyłączał na krzywe ryło. Na pytanie czy się napije wina, czy wódki,
nieodmiennie odpowiadał: „I piwa"
Czasy były
siermiężne, nikt nadmiarem gotówki nie śmierdział, a chętnie byśmy
zaszaleli. Co prawda nigdy się nie jest zbyt bogatym, ani zbyt
pięknym, ale do takich konstatacji było nam daleko. To nas gnębiło,
więc radziliśmy na Forum Romanum(na wozie,w jego pokoju, pod
mostem).
Rada Romana była prosta jak konstrukcja cepa: możesz za 3
zł przeżyć dwa dni i jeszcze się zabawić wesoło. Trzeba za 3zł kupić
jabcoka(jabol, perszing, siara, czar pegeeru, sikacz) i na czczo
duszkiem wypić. W pierwszym dniu się wesoło bawisz i popijasz wodę, a
w drugim dniu masz potężnego kaca i też jeść nie chcesz.
Teraz
wcale nie jest lepiej, bo trzeba wydać, co najmniej, 5,50zł.
Roman
był dowcipny, a ja przy nim, co najwyżej, doustny.
Kiedyś
zadzwoniłem do niego i pytam go standardowo:
Co u Ciebie
słychać?,
Na co on odpowiedział standardowo:
To zależy gdzie
przyłożysz ucho, bo jak do dupy, to gówno usłyszysz.
Jako nizinny
góral podkarpacki spod Sanoka znał wiele sentencji góralskich,
np.
:góral z górą się spotka, ale górnikiem owszem; u marksistów
są dwie prawdy-obiektywna i subiektywna, u górali trzy: świnto
prowda, tyż prowda i gówno prowda; kto garścią ziemię nosi, doczeka
się własnej góry, ale góralem nie będzie; góral się potknie o
kretowisko, ale nie o górę; zimą w górach jest czyste powietrze, bo
górale pozamykane mają okna;jest fakt, fakt autentyczny i fakt
prasowy; jak jest wejście, to musi być wyjście; owiecka i zygor nie
muso być nojprędse; osuszanio bagna nie uzgadnia się z zabami; jak
wszyscy śpiwajo, a tylko jeden pije, to to je msza; jak mom cas to se
siedze i myśle, a jak ni mom, to tyko siedze; oko za oko,ząb za ząb,
ale d.pa za pieniądze; wszystkie piwa w nocy są ciemne; nie ma nic
bardziej przeciętnego niż przeciętny agronom; wszystko przemija,
nawet najdłuższa żmija; co obchodzi konia, że się wóz przewrócił;
dobrego kościół nie zepsuje, złego karczma nie naprawi; nie wiem jak
baba, ale chłop musi mieć orgazm, bo by się za.ebał na śmierć; jak
się nie ma tego co się pragnie, to się kradnie co popadnie;
nowoczesne społeczeństwo XXI w ne będzie takie: życie i mieszkanie
tylko 1-osobowe, picie tylko w 2-osoby, spanie tylko w 3-osoby, tylko
granie w brydża dalej w 4-osoby; jak się boisz, że się przewrócisz,
to idź na leżąco; jak nie masz szczęścia, to cegła ci spadnie na
głowę nawet w kościele, nawet drewnianym; lepiej być rzeźnikiem niż
Baranem; na wymianie poglądów to ja zawsze tylko tracę
Buta
Trzeba było widzieć butną minę Felka gdy paradował w swoich butach.
Te buty były wykonane przez przedwojennego mistrza szewskiego w Szczekocinach, całe ze skóry, trzypiętrowa podeszwa szyta trzema kolorami dratwy o różnym ściegu, kolor podpalany brąz, skrzypiące przy chodzie i lśniące, opalizujące, błyszczące nawet w nocą.
Wszystkie wolne chwile Felek poświęcał rytuałowi polerowania butów i doskonaleniu jego blasku. Zaczynał chwilą skupienia, potem otwierał pudełko pasty kiwi i mokrą, delikatną szmatką smarował i polerował , smarował i polerował buty. W czasie pucowania myślał i wymyślił, bo wcześnie łysiał, środek na łysienie. Jest nim środek głowy.
I było warto, bo na widok tych butów dziewczyny dostawały stawały się wilgotne, można było buta użyć jako lusterko przy goleniu, w nich można było ujrzeć nasze zazdrosne twarze, w nich odbijała się cała osobowość właściciela.
Skłońcie głowy przed Nim, spuście wzrok i popatrzcie na swoje wielkoseryjne, sztampowe chodaki.
O czasie ów!
Rękodzielnictwo
Stefan i Wojtek poróżnili się, a potem pobili. Wojtek poskarżył się starszemu bratu, już absolwentowi naszej uczelni. Ten przyszedł do internatu i zrobił manto Stefanowi . Poszedłem ze Stefanem do kierownika internatu, a ten mówi, że tamten mu nie podlega, więc mamy zgłosić to milicji obywatelskiej(była taka). W wyprawę na milicję zaangażowaliśmy jeszcze Felka, bo on był lepszym świadkiem, w przeciwieństwie do mnie, bo nie mam pamięci do twarzy(jak ginekolog) .
Tam dyżurny przyjął zgłoszenie i oświadczył o niebo lepiej wykształconym:
”Ludowa Milicja Obywatelska pokaże mu, że w Polsce Ludowej nie wolno uprawiać rękodzielnictwa”
Flaki
Wakacyjna wyprawa do Warszawy w roku 1963, wstępuję do Baru "Flaczek" na Marszałkowskiej, a tam rarytas-flaki wołowe. Zapach flaków w całym pomieszczeniu, miejscowi się nimi zajadają.
A ja zrobiłem w tył zwrot, bo przecież znam zapach krowieńca.
Analogia
W pierwszej klasie szło mi średnio-nieśpieszna miejska adaptacja.
W drugiej i dalszych:
napisałem z jotpola klasówkę na 5(najwyższy stopień wtedy, rozwikłałem min. genealogię nazw miejscowości Kroczymiech k. Chrzanowa i Moszna na Opolszczyźnie) u prof. Krosnego, to przez analogię personalną, z historii miałem też 5 i bez kłopotliwych pytań,
napisałem matmy klasówkę na 5 u prof. Szczerby, to przez analogię personalną z fizyki miałem 5, bez kłopotliwych pytań,
na egzaminie na prawo jazdy wiedziałem, że są silniki dwusuwowe z zapłonem samoczynnym, to u prof. Majchera(choć był zaskoczony, że takie są) miałem 5, a przez analogię jeszcze z praktyki zawodowej,
jak u prof. Lacha 5 z uprawy, to u prof. Lachowej(żony )z hodowli też przez analogię matrymonialną,
z
pozostałych przedmiotów stopnie przez analogię pedagogiczną
ogólną.
Zasada analogii dobra, ale nie powinna być nadal
stosowana, bo dotyczyła też słabych, dla których pytania były
przecież niezwykle kłopotliwe.
Łacina
Łaciny, w przeciwieństwie do Ogólniaka, się nie uczyliśmy, ale nazwy łacińskie roślin i zwierząt trzeba było znać. Np Secale cereale, Triticum vulgare, Sus domestica, Mimosa pudica. Ta ostatnia, to kwiat -czułek wstydliwy.
Ale żeby stosować ją na lekcji ekonomiki i organizacji gospodarstw? Też można.
Rysiek przygotował referat o wyższości rolnictwa uspołecznionego nad kułackim i odwrotnie. W dyskusji każdy mu podważał każdą tezę, a Rychu coraz bardziej się wkurzał i w końcu do Tadka krzyknął „Ty mi tu nie pie.dol”. Zapadła złowroga cisza, którą przerwał dzwonek, a dyr Ogrodzki wziął dziennik i na odchodnym powiedział:”Nu, gadacie po łacinie”
Wymienialiśmy czasem poglądy łaciną z tymi pięknoduchami z Ogólniaka. Nasza była bardziej soczysta i bardziej kwiecista.
Racja
Wychowani przez prof Krosnego na hasłach Oświecenia i wierni jego zasadom(Cogito ergo sum ), mogliśmy się uważać za racjonalistów. Wszystko poddawaliśmy racjonalnej analizie.
Na lekcji ekonomii politycznej socjalizmu klasa podzieliła się na pół w kwestii wyższości gospodarki przemysłowo rolniczej nad rolniczo-przemysłową i odwrotnie. Spór nabrzmiał tak dalece, że zgłosiliśmy ten problem do rozstrzygnięcia przez wykładowcę-dyrektora. Dyr Ogrodzki wysłuchał argumentów stron i zawyrokował: „Wy macie rację i wy macie rację”.
Zgłosiłem nielogiczność stwierdzenia, bo jedno wyklucza drugie. Na co on: „Ty też masz rację”.
Praktyka
Na praktyce po 4 klasie byłem w gospodarstwie Lenarcice, a kierownikiem był Wawrzków, absolwent pierwszego rocznika naszej szkoły, który młodszemu koledze tłumaczył co ma cechować fachowego technika rolniczego:
but filcowy
krok metrowy
łyk litrowy
Tamże posłali mnie do domu księgowego, który był w tym dniu w powiecie, po klucze od biurka. Żona jego sięgnęła do pęku kluczy na gwoździu i dała mi, a ja potem kierownikowi.
A on: „A to sku.wysyn, a to ch.j jeba.y, a to k.tas, a to turkuć podjadek” a potem dołączył jeszcze 5-cio minutowa wiązkę zaczynającą się od „k.rwa święta”, a kończąc na „aniołek pie.dolony”. Na koniec wyjaśnił, że zaginęły mu kiedyś klucze od jego szpanerskiego wtedy motocykla Panonia i trzeba było rozwiercać stacyjkę i blokadę kierownicy.
Te klucze mu przywiozłem, łącznie z zapasowymi.
Księgowy został pogoniony, a przy okazji posłaniec z jakiegoś innego powodu w połowie praktyki.
W szkole prof Piątkowski wysłuchał mnie po ojcowsku i skierował mnie na dokończenie praktyki do PGR(Państwowe Gospodarstwo Rolne) Grobniki.
Tam poznałem smutnych, ciekawych ludzi. Beznadzieja pegeerowców wyrażała się w porzekadłach:
wyżej ch.ja nie podskoczysz; każdy kij ma dwa końce(?); jak chcesz uderzyć psa, to zawsze kij się znajdzie
każdy ch.j na swój strój
taki już jestem, a takim to wszystko jedno
masz głowę i ch.j, to kombinuj
e tam, ku.wy nie prze.ebiesz, roboty nie przerobisz
jakbyś się nie starał i kręcił, to d.pa i tak zawsze z tyłu
k.rwa k.rwie łba nie urwie
socjalizmu się nie lękaj; mało rób, dużo stękaj. Na zebraniach nie podskakuj, siedź na d.pie i przytakuj. Tak dożyjesz starczej renty nigdy w d.pę nie kopnięty
gruby chudego nie zrozumie,
zanim gruby schudnie, to chudy zdechnie
kto robi w GeeSie, ten zawsze coś wyniesie
czy się stoi, czy się leży, to najniższa stawka się należy
chłop śląski- w plecach szeroki, w d.pie wąski
chłop do cepów, baba do czerepów
jeszcze nie wymyślono grabi co by grabiły od siebie
ziemia, kobieta i pegeerowiec nie powinni leżeć razem odłogiem
Zenek potrafił być pierwszy przed sklepem, by wymamrotać: „Szefowo, masz jakieś piwo?. Bo tak mi się lać chce, a nie mam czym”. A jak zobaczył miastowych co kupili sobie wodę, za przeproszeniem, pitną i ją pili, to nie krył oburzenia: „Jak bydło-wodę piją”.
Wojtek tam był od początku praktyki, ale też było tam dwadzieścia jeden niegrzecznych dziewczynek z poprawczaka na obozie prac przymusowych. Wojtek powitał mnie z otwartymi ramionami, bo już nie wyrabiał, choć to był dopiero półmetek praktyki.
Nazywał je po swojemu, tej z zezowatymi cyckami nadał imię Zuza, krzyczącej-Krysia, sapiącej-Sophia itd.
Ostra jazda i bez trzymanki z dziewczynami była jak mnie obsiadły na bryczce(pełniłem chwilowo funkcję stangreta), wyrwały mi lejce i heja. Konie poniosły, złamany dyszel(bryczki), bryczka do kasacji.
Cała wina na mnie, struty chodziłem pół dnia i nie wiedziałem co dalej począć(ten termin ma teraz inne znaczenie, wtedy oznaczał”zrobić”). Z kłopotu wybawił mnie kowal, który próbował zrekonstruować tę bryczkę, pocieszał mnie, jak krowie na miedzy, tymi słowy: „Umarłemu się to nie przydarzy”.
Wojtkowi nawet się dziewczyny zwierzały, znam tylko strzępy tych wyznań, np:”obóz mija, a ja niczyja”,czy inne „ni okresu, ni adresu”
Od nich się dowiedziałem, że pojęcie miłości stworzyli Szkoci, a przejęli Poznaniacy, żeby nie płacić za seks.
Z kierownikiem Wawrzkowem spotkałem się wiele lat później i wcale nie miałem do niego żalu, że mnie wtedy pogonił.
Practica vitae magistra est(praktyka nauczycielką życia).
Czy teraz szkoła równie gruntownie przygotowuje uczniów do fachu?
Burek
Burek z PeGeeRu to nie było określenie psa tylko chłopaka, robotnika rolnego w uspołecznionym sektorze rolnictwa. A formułowane z sektora nieuspołecznionego przez takich samych mołojców, by obrzydzić swoim dziewczynom tamtych. Zenkowi też przysługiwało to miano. Tu więcej miejsca mu poświęcę.
Ponieważ łebski był
facet, to sobie wymyślił, że do kosy przyszwajsuje drugie ostrze i
będzie kosić w dwie strony, pozbędzie się jałowych ruchów, a przede
wszystkim zwiększy wydajność koszenia o 100%, będzie przodownikiem
racjonalizacji i pracy socjalistycznej. Od razu zgłosił to do komórki
racjonalizacji, tam specjalista wysłuchał go i poradził by z tyłu
uczepił sobie jeszcze grabie i uzyska w ten sposób wydajność
300%.
Zadowolony relacjonuje to z dumą swojej dziewczynie, a ona
to: „Jak by on wiedział o tobie to co ja, to by ci kazał
jeszcze z przodu młócić i osiągnąć wydajność 400%.
Ale też owa dziewczyna podała do sądu o alimenty od wszystkich miejscowych burków. Sąd zarządził ustalenie grupy krwi dla ustalenia ojcostwa. Wezwani gremialnie poszli oddać krew, a pierwszy Zenek. Wychodząc z ambulatorium zarechotał:
”Spokojnie chłopaki, mogą sobie sprawdzać do u.ranej śmierci. Z palca biorą krew!”.
Kiedyś popijając jak
zwykle z Władkiem siarę(jabcok) Zenek czyta na głos organ
PZPR-”Trybunę Ludu”, a tam: „alkohol skraca życie o
połowę”. Więc pyta przydymionego, ale przytomnego Władka ile
lat żyje?
- 35
- No widzisz, jakbyś nie pił, to byś miał 70.
Laska
Żyliśmy w ciekawych czasach z ciekawymi postaciami.
W gospodarstwie szkolnym ogrodnikiem był Kosa, ale należało wymawiać Koza , Niemiec z krwi i kości, w czasie wojny walczył w AK(Afrika Korps), po polsku znał zaledwie kilkanaście słów. Jurek twierdził nawet, że ma na przedramieniu wytatuowane dwie błyskawice(SS). Z dyrektorem porozumiewał się tylko po niemiecku.
Woźnym był Kretek autentyczny Ślązak, mówił niezrozumiałą dla mnie gwarą śląską. Palił w piecu, zamiatał otoczenie, sprawdzał uczniów czy wnoszą do szkoły tarcze z dumnym numerem 102. Kiedyś powiedział do mnie, bo byłem najbliżej: „Synku, nasztaluj tyn lautszprecher na cołki kapycynder” Nic z tego nie zrozumiałem, chodziło o podkręcenie kołchoźnika (głośnik naszego radiowęzła) na cały regulator. Radiowęzeł(radio, gramofon, wzmacniacz i sieć głośników) obsługiwał Witek, ale czasem i mnie dał coś tam pokręcić). Rysiek postrzegał woźnego jako kutwę stwierdzeniem „On jest taki sknerowaty, że jakbyś mu dał 10 zł, to by ci za darmo dwa dni jedzenie dawał”. Nasza salwa śmiechu była odpowiednią reakcją na te słowa.
Księgowy gospodarstwa był średniego wieku i niskiego wzrostu, ale z naszej perspektywy był stary i do tego garbaty. Otoczenie wtedy, a bywa i teraz, jest złośliwe w stosunku do kalek. Jeden z dowcipów a'propos opowiadany: Mowi ślepy do księgowego, bo wybierają się na wycieczkę:
- Masz Pan plecak?
-
Jak Pan widzisz.
Mieszkał samotnie. Dowcipnisiom jednak szczęka opadła, gdy nasz bohater przytargał do domu laskę blond jak Marylin Monroe i to od razu zapyloną. Po prostu dziewczyna upadła, więc ją podniósł. Długie nogi aż do ziemi, a tam się jeszcze zaginały w stopę; mlekiem i miodem płynąca; miała na czym siedzieć i czym oddychać; wysoka jak żyrafa,młoda, piękna, zgrabna, powabna i uśmiechnięta. Jemu przypisywano powiedzenie:jak kobieta w nocy nie jęczy, to w dzień warczy. Od razu chętnie chodziliśmy na praktyki do gospodarstwa, bo przechodziło się obok czworaków, a tam było na co popatrzeć. Gdyby były wtedy wybory Miss Ziemi Głubczyckiej i Pobliskich Okolic, to ta dziewczyna wygrywałaby je w cuglach i to przez 10 kolejnych lat.
Do dziś się zastanawiam- czym on jej zaimponował?
Przydział stopni
Prof. Kubik, był wytrawnym fotoreporterem i korespondentem Trybuny Opolskiej, ale też naszym wychowawcą. Miał fotoaparat radzieckiej marki Zorka 5, którym robił zdjęcia, wywoływał, utrwalał i sprzedawał nam(tablo naszej klasy zachowało się jedynie dzięki jego fotografii). Nawet dyrektor wydał zakaz dla uczniów kupowania od „przekupniów i domokrążców”. A ogłosił to za pomocą Kurendy(księga zarządzeń odczytywana obiegiem w poszczególnych klasach). Wszyscy domyślili się o kogo chodzi.
Nie przepadali za sobą, a wszystko pono za incydent: dyrektor wizytował gospodarstwo szkolne i otwierał tamtejszą wzorową chlewnię. Fotografia ukazała się na szkolnej gazetce ściennej, a ktoś podpisał „Dyrektor w naszej chlewni wśród tuczników-drugi z lewej”
Oprócz fotografowania uczył nas ruskiego. Uczył to może za dużo powiedziane, ale na koniec każdego okresu trzeba było wystawić nam stopnie. Był to tzw przydział stopni, który odbywał się różnymi metodami. A to wg wzrostu, a to wg krótkości włosów, a to przez upoważnionego starostę klasy, a to przez losowanie. Ta ostatnia metoda została uznana za najsprawiedliwszą.
Ja różnie na tym wychodziłem i wolałem metodę analogii ogólnej.
Internat
W internacie byłem w czasie zimy stulecia i w okresie praktyki oborowej, kiedy trzeba rano stawać i drałować na ranny udój o godz 5.00, potem czyszczenie obory z obornika, a krów z łajna.
Z mego punktu widzenia, w sytuacji dojeżdżania i dorabiania na roli, życie internatowe było byczeniem się.
Na parterze skoszarowani byli uczniowie Ogólniaka, my na 1 piętrze, nasze dziewczyny na 2, na poddaszu magazyn. W magazynie nasze stroje robocze na praktyki(tam się ubierało i paradowało potem przez miasto), pamiętam jeszcze worki z mąką z napisem UNRA . Prod Dudek, kierownik internatu mieszkał z rodziną na naszym piętrze. Stołówka w suterenie, w niedzielę było nawet kakao, poniedziałek(a nie piątek) był postny(bezmięsny).
W menu stołówkowym frykasów nie było, ale głodni też nie chodziliśmy.
Prof Piątek, absolwent naszej Szkoły, po maturze poszedł do wojska spełnić obywatelski obowiązek obronny ludowej ojczyzny. Zawodowej armii wtedy nie było, bazowano na rekrutach. Tam dosłużył się wysokich stopni podoficerskich, poszerzył wiedzę, po czym wrócił do szkoły jako wychowawca w internacie.
Od razu wprowadził wojskowy dryl, a tym poranną gimnastykę. Po pobudce o 6:00 wylegaliśmy na ul Niepodległości przed internatem w spodenkach i koszulkach, by ćwiczyć tężyznę fizyczną. Zaprawa poranna kończyła się biegiem dookoła stawku w parku.
Ale, nie wiem czemu, takie pokazówy były tylko w piątki, a było to pożyteczne dla rozwoju psychofizycznego. Tym bardziej, że zajęcia wf prowadzone przez prof. Faściszewskiego były w ograniczonym zakresie, bo salą gimnastyczną była jakaś mała salka w MDK z koszem koszykarskim i plac przy szkole i obok koszem na śmieci jako boisko.
Do dziś żal mi tych piątków.
Grzebanie
Jak
pogrzebałem dobrze w pamięci, to przypomniał mi się serial pogrzebowy
w wykonaniu Witka.
Po kolei.
Witek pochodził z Szydłowca, z rodziny kolejarskiej. W dostatku miał bilety kolejowe rodzinne, ale w niedostatku czasu wolnego od zajęć szkolnych i ferii. Wpadł więc na pomysł przepustki na pogrzeb dziadka. Kolega z Szydłowca poszedł na pocztę i wysłał, jako babcia, pilny telegram by Wiciu stawił się szybko na smutną uroczystość.
Witek ze łzami w oczach biegł do wychowawcy, oznajmiał o nieplanowanym pogrzebie, ten udzielał mu urlopu. On w pociąg i balanga z kolesiami.
W ten sposób ogołocił kompletnie swoją rodzinę w 4 lata.
W piątej klasie był już zupełnym sierotą.
Wycieczki
Radość pielgrzymowania nie była nam dozwolona, ale wycieczki tak. I nie zagraniczne, choć w pobliżu łączyła nas granica przyjaźni z Czechosłowacją.
Za granicę miasta to co innego. Dlatego w ramach zorganizowanych wycieczek zwiedziliśmy
Fabrykę Dywanów
"Welur" powstałą w roku 1905 i w niezmienionym stanie
produkowała nadal dywany „na rynek i eksport” .
Hałas
i gorąc tam był piekielny, roznegliżowane tkaczki uwijały się jak w
ukropie. Maszyny SCHOENHERR TEXTILMASCHINENBAU Chemnitz Jahrbau 1905
stukały pracowicie.
Dokładnie zwiedziliśmy cały proces produkcji.
Było na co popatrzeć , posłuchać.
Cukrownię Baborów
powstałą 1887 roku wzorem pierwszej cukrowni Franza Karla Acharda z
1801r w Konarach koło Wołowa. Nie wiem dlaczego urządzenia miały
tabliczki z oznaczeniem producenta: Zuckerfabrik Neugebauer Brieg
Jahrbau 1878. Nie przeszkadzało to w bohaterskim kończeniu kampanii
cukrowniczej już pod koniec stycznia każdego roku.
Proces
technologiczny tu był mniej ciekawy, ale jeszcze słodszy.
Było na co popatrzeć, posłuchać i polizać.
Browar przemysłowy w Głubczycach- został założony przez piwowara Wilhelma Haudego a my zwiedzaliśmy go 100 lat później. z Urządzenia Ernst Daumerlang Brauereimaschinen Breslau Jahrbau1921, jak nowe. Produkcja ciekawa, maszyny ciekawe, produkt wyśmienity. Rok produkcji nie był ważny, ważny dla nas był zakazany owoc degustacji.
Jak wróciliśmy, to nic po nas nie było widać, po Tadku też nie; ale się wydało jak Tadziu nie trafił do swojego stolika na stołówce.
Późnym wieczorem, podczas przeglądu trofeów, stwierdziłem, że w nocy wszystkie piwa są ciemne.
Wycieczka udana. Było na co popatrzeć, posłuchać i popić.
Tłustomosty –
pokaz pracy współczesnej koparki-drenarki. Cudo angielskiej
techniki- jednocześnie kopała rów, układała rurki drenarskie.
Oj,
gdybyś ty jeszcze zaorała i zasiała
Nie było na co popatrzeć, posłuchać i popić.
Rzeźnia GS Samopomoc
Chłopska w Głubczycach-filar przemysłu mięsnego powiatu. Budynki
odrapane z roku 1921, ale maszyny(kaśki i maryny), szczególnie na
masarni, nowe, sprawne, piękne, rocznik 1940-45.
Zwiedzanie,
poczęstunek, ale głodomór Roman poczęstował się sznurem serdelków.
By go wynieść, to obwiązał się nim w spodniach. Spodnie szczelne,
ale rozporek nie całkiem i jeden serdelek się wymsknął. Portierka
widząc to załamała ręce i stęknęła: „O Matko Boska”. Gdy
on ze stoickim spokojem urwał corpus delicti i wyrzucił za okno,
portierka zemdlała.
Czy wszystko trzeba przyjmować tak serio?
Nawet te
opowieści?
Było na co popatrzeć, posłuchać i pojeść.
Omijając szykany przytoczone na wstępie, łączyłem często wycieczki z pielgrzymkami wędrując do Pielgrzymowa, by podziwiać wspaniałą ruinę tamtego kościoła. Do Oławy również.
Pielgrzymowanie w
latach osiemdziesiątych na ogródki działkowe w Oławie dostarczało
niezapomnianych wrażeń. Tam Domańskiemu ukazała się Matka Boska
Królowa Wszechświata Bożego Pokoju(MBWBP) w pamiętnym dniu 8 czerwca
1983. Nie miała jednak szans urzędowego zatwierdzenia cudu, bo się
ukazała niewłaściwemu człowiekowi.
Ale mimo to powstało
sanktuarium, a ludzie tłumnie nawiedzali nie zważając na interdykt
Kościoła. Tam też doszło do cudownego nawrócenia księdza, gdy na dnie
kielicha zobaczył zakrwawioną hostię(podrzuconą przez
Domańskiego).
Zdarzyło się, że z końca kolejki kalek do
uzdrowienia za pomocą MBWBP ktoś krzyknął; „Będę chodzić, będę
chodzić”. Domański się zdumiał i powiedział, że jeszcze
przecież jeszcze go nie uzdrawiał. Ten na to:
- Rower mi
podpieprzyli
Zima stulecia
Jeszcze przed ociepleniem klimatu, w roku 63, była zima stulecia. I to nie na żarty, bo temperatury przez dwa miesiące oscylowały w okolicy -30 stC. Zaspy wielometrowe, z internatu do szkoły przechodziło się tunelem, koleje utknęły w zaspach. Staszek i Marian z Branic tygodniami nie mogli się dostać do szkoły. Mnie dowieźli saniami i zamieszkałem w internacie na okres srogiej zimy.
Każdemu nowemu serwowano rowerek. Polegało to na tym, ze śpiącemu wkładano między palce nóg karteczki i popalano, wtedy delikwent kręcił nogami jak na rowerze zanim się obudził. O tym wiedziałem, dlatego miałem nocne trzykrotne nocne czuwanie. Odsypiałem to na lekcjach. Czwartej nocy nad ranem zjawił się Jurek z niecnym zamiarem. Pokuliłem nogi i gdy miał podpalać karteczki, kopnąłem go w nos aż się odbił od ściany. Od tej pory eksperymentów ze mną nie robiono.
Wieczorem po capsztyku, przed snem otworzyłem okno, a Tadek zaraz go zamknął. To ja znowu otworzyłem i tak się powtórzyło jeszcze 2 razy, aż Tadek powiedział:”A właściwie niech będzie otwarte” i zaczął ubierać kalesony, pidżamę, dres, sweter, płaszcz. Potem wlazł pod kołdrę. Witek, widząc co się dzieje, uciekł do innego pokoju. I dobrze zrobił, bo została po nim dodatkowa kołdra, którą się przykryłem.
Dyżurny Jurek rano wpadł do nas z okrzykiem „Pobudka” i widząc nas w soplach dodał ”Czyśta chłopaki powariowały?”.
Hartowanie było skuteczne, bo nieznane jest mi pojęcie kataru, grypy, a nawet rozwolnienia.
Kultura rolna
Estetyka to nie tylko schludny wygląd, a wychowanie estetyczne, obok agrarnego, było „jednym z czterech podstawowych celów wychowania, bez którego niemożliwe byłoby kształtowanie osobowości rozwiniętej wszechstronnie”.
To teoria, a praktyka wychowania estetycznego odbywała się na lekcjach języka polskiego i historii oraz po lekcjach pod okiem(i poza okiem) prof. Krosnego. Na lekcję przychodził często z gramofonem Bambino, puszczał winylową płytę z Chopinem i tłumaczył nam, że kulturalny człowiek winien delektować się muzyką, sztuką teatralną, poezją na równi z podziwianiem pokroju klaczy.
To dzieki prof. dowiedzieliśmy się, że podręcznik hodowli zwierząt futerkowych pisany jest prozą, mówimy prozą i życie szkolne jest prozą.
Słuchaliśmy z niedowierzaniem wiedząc, że frak dobrze leży dopiero na wnuku. Posłusznie zgłębialiśmy tajemnice muz.
Ziarno kultury i sztuki padało na podatny grunt, bowiem karmieni co dzień pojęciami: sztukamięs, przeliczeniowa sztuka duża, przeliczeniowa sztuka obornikowa, sztuka kochania chcieliśmy się choć na chwilę oderwać od kultury rolnej i zagłębić w bezbrzeżną otchłań sztuki przez duże es. Pokochaliśmy wszystkie muzy miłością amatora i amantki. Jedna z koleżanek tak się przejęła rolą, że nawet chciała zdawać na Wyższą Szkołę Teatralną w Katowicach.
W ramach własnego Codziennego Kształcenia Ustawicznego(CKU), jako zwykli zjadacze chleba, wyżywaliśmy się w poezji i sztukach teatralnych. W etiudach przodownikiem sztuki socjalistycznej był Roman. Z domu małorolny, w teatrzyku wielkorolny, obsadzany szczególnie w rolach komediowych, choć mogło to wyglądać tragicznie.
Oto próbka poezji liryczno-epickiej Romana: „O słowiczku piękne ptaszę/Opuściłeś gniazdko nasze/Opuściłeś nasz strony/ Ty słowiczku pie.dolony”
Studniówka
Studniówka
jest raz w życiu,aula odświętnie wystrojona, chłopaki umyci i
wypomadowani, dziewczyny wypachnione, wszyscy w niedzielnych
strojach(jak namszę), kadra nauczycielska z dostojną elegancją,
orkiestra sprowadzona z Prudnika z prof. Lipińskim za perkusją(tam
się przeniósł nasz trener etykiety), stoły zastawione, przemówienia,
toast.., a tu szlaban.
Dyrektor
zakazał w tym momencie, w sposób nieuprzedzony, alkoholu- nawet
wąchać, nawet nauczycielom. Gdyby nas uprzedził, to by się pochowało
co nieco w kiblu, a tak z suchym pyskiem musieliśmy dotrwać do końca.
To była długa noc.
Specjalnie
kupiliśmy wina Mistella, Istra, Lacrima. Łza się się w oku kręci na
wspomnienie tego utraconego smaku. To raj utracony(w gębie). Tego się
dyrektorowi nie zapomina., a
pamięta
.
Pamiętać
winne niezliczone pokolenia maturzystów, że
20.
Stycznia 1963 w
Głubczycach odbyła się pierwsza
w dziejach nowożytnych bezalkoholowa studniówka.
Lekcja
ekonomii
W pracy od 10ciu lat spierałem się co koncepcji przedsiębiorczości z najpierw jako biegłym księgowym, potem już jako naszym zwykłym księgowym, ale głównym. Jakie było moje zdziwienie gdy na V Zjeździe Absolwentów 2014 „Rolniczaka” w Głubczycach spotykam rzeczonego, ale w charakterze absolwenta kończącego szkołę 4 lata później.
Ekonomii uczył nas dyr Ogrodzki, tej samej obu. Ale jak się to stało, ze ja wyniosłem z tych nauk przeświadczenie, że należy się rozwijać,że kto stoi w miejscu, ten popada w zacofanie. A kolega, że należy likwidować, likwidować.
I ma w tym względzie osiągnięcia, bo zlikwidował swoją cukrownię z powodzeniem, a potem jeszcze 6.
Minister Ireneusz Sekuła w Warszawie popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę, a potem jeszcze 6x w brzuch. Gaździna w Murzasichlu, wg relacji gazdy, nieszczęśliwie upadła na stojący na piecu nóż. A potem jeszcze 6x.
Do tego mieli jeszcze pecha- i minister, i gaździna fatalnie skończyli.
Jedni mają fart, inni mają pecha.
Koniec historii
Moto
:„Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone(Mark Twain)
1.
Kiedy w 1989 roku wraz z murem berlińskim legł w gruzach komunizm,
Francis Fukuyama ogłosił w swym słynnym eseju Koniec Historii, a więc
koniec konfliktów, starć systemów, wojen, udręk.
Koniec
świata?
2.
Kiedy przestaną ukazywać się te i inne opowiastki, to będzie koniec
historyjek, koniec portalu-wizytówki klasy 58-63, ale nie
Koniec
Świata.
A
może oznaczać to też, że legł piszący te słowa i nie chce mu się
wysilać.
3.
Kiedy historia
„Rolniczaka"(http://cku_zsr_glubczyce.wodip.opole.pl/historia/historia.htm)
kończy się na tekście:
„2004/2005
w
szkole powstaje trzecia pracownia komputerowa,
16
października z okazji 50-lecia szkoły odbył się IV Zjazd
Absolwentów. oznacza
to
Koniec
Szkoły?
Nie
, bo istniała potem jeszcze , chwalić boga, co najmniej 10 lat i
zdołała nawet obchodzić jubileusz 60-cio lecia.
(pisane
w dn 2 listopada 2014)
Czyn
Na powszechnym czynie wiosennym partyjnym dla uczczenia Zjazdu i 1-go Maja aktywiści partyjni(i wyznaczone szkoły) wylegli na ulice, grabią, zamiatają, szorują miasto.
Teren upstrzony transparentami:
Czynem społecznym zamienimy kraj w raj.
Socjalizm to władza Rad + porządek
Partia grabi Polskę Ludową, kl V Technikum kopie.
Jedni
stoją oparci o grabie i łopaty(1) , drudzy pracują(2), trzeci machają
w powietrzu miotłami(3).
Zachodni dziennikarz postanowił sprawdzić
jak przebiega czyn na takim zadupiu jak to. Za pomocą słownika
przetłumaczył z angielskiego pytanie: Czy ty pracujesz w czynie
zjazdowym? Wspomniane grupy odpowiedziały odpowiednio.
- Tak, No, Uhu,
Przetłumaczył to słownikiem i nic mu nie pasowało. Pyta więc milicjanta ochraniającego porządek publiczny:
-
Jak to jest- pracujący zaprzeczają, udający twierdzą, że pracują, a
jeszcze inni odpowiadają uhu. Co jest grane?
Ten wyjaśnia z
wykorzystaniem dialektyki marksistowskiej.
-
To specyfika miejscowa, bo po odpowiedzi takiego obywatela od razu
można ocenić jego erudycję . Wszyscy oni odpowiedzieli twierdząco.
Ale odpowiednio to były grupy:
1- analfabetów(uhu), 2- absolwentów
podstawówki w Mokrem(no), 3- uczniów i absolwentów tego
technikum(tak).
- A pan to chyba po Akademii Milicyjnej.
- Yhy.
Pochód
pierwszomajowy to wydarzenie, klasa robotnicza i chłopstwo obowiązkowo, uroczyście świętowało rewolucję społeczną. Dziękowało władzy ludowej niesionymi transparentami i niesionymi hasłami. Manifestacje odbywały się w cieniu amerykańskiej bomby neutronowej i oburzeniu na nią. To taka bomba co zabije chłopa, babę i konia, ale koromysło,cep, stodoła pozostaną nietknięte.
Na pochód w 1959 roku przygotowaliśmy pracowicie hasła:
Laserowymi kosami ogołocimy wszystko
Żądamy plastykowych grabii i wideł
Zamiast chodzić do tej dziwki zrób jesienne podorywki
Marksizm do
wszystkiego, nawet do dupy
(marksizm to ówczesna teologia).
Każda 5-cio latka przybliża nas o krok do komunizmu(Lenin).
Już tylko 5 km(I klasa).
Plan pięcioletni wykonamy w całości nawet gdybyśmy go mieli robić 6 lat.
Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie technika, a nawet inżyniera
Uczyć
się, uczyć się i jeszcze raz uczyć się( Lenin).
Lenić się, lenić
się i jeszcze raz lenić (klasa I)
Socjalizm to władza rad + elektryfikacja(Lenin).
Komunizm to władza Rad + elektryczne cepy(kl I)
Socjalistyczna praca w g.wno się obraca
Kapitalizm to wyzysk człowieka przez człowieka; socjalizm- odwrotnie
Socjalizm to zrównanie: kapitalisty z inteligentem, inteligenta z robotnikiem, robotnika z chłopem, chłopa z ziemią
Będziemy się kształcić ustawicznie(cku), zdobędziemy dodatkowo zawody: specjalista koszenia wikliny, koszykarz wiklinowy i sportowy, kosztorysant kosztów koszykarstwa i arbiter,
Ale wszystko na nic, bo komandor pochodu nie pozwolił na ich prezentację.
Defilada odbywała się przed trybuną honorową ustawioną na ul Kochanowskiego, gdzie pozdrawiał nas z uroczyście z ostentacyjną miną sekretarz Bocian(we Lwowie na ostentacją kryjącego swoją ignorancję mówiło się uroczysty dureń, nawet jak nosił koloratkę).
Na przedzie manifestacji jechał dziadek Gajc na skrzypiącym półkoszku zaprzężonym w kulawą szkapinę i napisem
1939
za nim z łoskotem dumną miną młodzieniec na stalowym buldogu(ursus 45) i napisem
1959
Dalej przodownicy pracy socjalistycznej przepięci szarfami i hasłami, które jeszcze dodatkowo skandowali:
Przed wojną kapitalistyczna Polska stała na skraju przepaści.
Teraz, dzięki Partii i socjalizmowi, zrobiliśmy ogromny krok do przodu.
Tegoroczne
żniwa zakończymy przed terminem.
(żeńcy-chodziło
o termin koszenia)
Chłop
do cepa, baba do czerepa.
(przeciwniczki
ideologii gender)
Upiór
dzienny będzie większy od nocnego.
(dzienna
zmiana Usługowej Pralni Chemicznej im „Czeka” teraz
”Wybawicieli z Czyśca”).
Dla partii i tow I
sekretarza zrobimy wszystko.
(dziewczyny
z Ogólniaka)
Gdyby kapitaliści sprzedali nam blachę, to zasypalibyśmy ich konserwami, ale nie mamy mięsa.
(masarnia GS Głubczyce)
Sierpem i młotem w
nieuspołecznioną hołotę.
(kowale)
Naszym hasłem
Nosimy teczki, by
nie nosić woreczki
wypadliśmy dość blado
Furorę zrobili przedszkolacy niosący pojedyncze litery układające się w hasło:
BOMBIE NEUTRONOWEJ NASZE STANOWCZE NIE
Za rok matura
Klasa nasza nie była nadmiernie zdyscyplinowana do tego stopnia, że grono nauczycielskie postanowiło nas wszystkich zgodnie, a każdego z konkretnego powodu, nie dopuścić do matury.
Powołaliśmy natychmiast Klasowy Sztab Kryzysowy w składzie: Witek, Stefan i Władek. Takich dwóch jak nas trzech to nie było i nie będzie ani jednego.
Analiza sytuacji wzbudziła naszą ogólną wesołość, bo oznaczało to, że spragnione wykształconych kadr uspołecznione rolnictwo(było takie pojęcie) nie zasili cały jeden rocznik znakomicie wykształconych techników rolniczych(no bo kto zaorze te odłogi, Boże drogi). A na to nie pozwoli przecież nasza ukochana władza ludowa.
Wniosek Sztabu: 1. strachy na Lachy(czyli małżeństwo profesorów Lach'ów); 2. to wszystko pic, nie robić nic.
Ja nie miałem dostąpić zaszczytu egzaminu maturalnego, bo słabo rozpoznawałem nasiona trawy Poa pratensis.
Strategia Sztabu była zbawienna, w końcu nas dopuścili.
Ale się odkuli na maturze, bo zdało nas 17 na 22 możliwych, co daje skuteczność 22,7%(zasada analogii była pomocna).
Różnica
Tu
pora na wychwycenie, posiłkując się powyższymi opowieściami, różnicy
pomiędzy : katechetą, nauczycielem, wychowawcą i
pedofilem.
Odpowiedź:
żeizdołm ibul lifodeP
=========================================
Wywiadówki
Oświadczyłem rodzicom, że chcę iść na studia na Wyższej Szkole Rolniczej we Wrocławiu, po których będę inżynierem. Ojciec powiedział, że utuczą dodatkowego świniaka, sprzedadzą poza obowiązkowymi dostawami(były takie) i jakoś sfinansują. Na wakacje miałem jednak nadal paść krowy. A matka powiedziała: „Studiuj sobie, ale na wywiadówki tak daleko to ja już nie pojadę”.
Demokraci
Idziemy z Rysiem na studia rolnicze, ale tam trzeba mieć końskie zdrowie, a to może stwierdzić dr Ceglarek.
Doktor obadał nas, opukał, osłuchał i powiedział: „ Teraz jesteście demokratami, a po studiach będziecie kapitalistami. Ale pamiętajcie- nie pracujcie dla pieniędzy, niech pieniądze pracują dla was”
Studia rzeczywiście skończyłem i to za pierwszym razem, teraz jestem byłym inżynierem rolnictwa(bo wiedza się dezaktualizuje po 5-ciu latach, a więc zaliczyłem 10 pięciolatek) i dalej wiernym demokratą.
Byłem gajowym, leśniczym, gównem i niczym.
A teraz emerytem, któremu premier Buzek obiecał emeryturę pod palmami i słowa dotrzymał.
Kapitalizm? A co to jest?
Może teraz tego uczą w szkołach, albo w ramach dokształcania ustawicznego?
Bo wykształcenie i zęby można zawsze uzupełnić, ale będą to tylko protezy.
=============================================
Na studia(trzecia szkoła)
Tadek, Rysiek i ja postanowiliśmy iść, wierni swym zamiłowaniom, na studia rolnicze. Podanie składało się w szkole, ona dołączała dyplom i wysyłała na uczelnię, a my spaliśmy spokojnie(jak chłop, któremu wtedy właśnie rośnie w polu).
Ze
snu wyrwał nas prof. Szczerba: „Widziałem, że wasze papiery
poszły, ale bez świadectw maturalnych” . Prof. Warło zastępował
prof. Kubika, ale świadectw nie wypisał(a robiło się to wtedy
ręcznie), a tu za dwa dni egzaminy wstępne(były takie wtedy) na
Wyższą Szkołę Rolniczą(popularnie nazywaną: WYSROL) we
Wrocławiu.
Wydębiliśmy jakoś te dyplomy i w te pędy oba dwa z
Rysiem do Wrocławia. A tam stan wyjątkowy, epidemia ospy.
Przedarliśmy się z dworca przez kordon ochronny i Rychu, jako
miastowy( z Koźla, bo ja z Radyni), rozpytuje jak dostać się na ul
Norwida 25. Ktoś tam mówi: „ta jedźci jajim(linią zero)du placu
Grunwaldzkiegu, tam już bedzi blisku, albu sztajgujci na piszki, ali
to bedzi zy siedym kilosów”.
Ja
radzę żeby jechać „jajem”, a Rychu mówi:”Co, mamy
wyszastać wszystkie pieniądze na tramwaje?”
Poszliśmy z
tobołami pieszo, bo tramwaj kosztował 15gr, a bez zniżki nawet 20.
Wyciąg z „Kroniki pokoju 56b”.
21-03-1965 . Jeden dzień wiosenny pokojowego życia
Władek 7:00 Na swoim Pionierku usłyszałem prognozę pogody, otóż na dwa najbliższe dni przewidziana jest temperatura 20 st Celsjusza- 10st jutro i 10st pojutrze
Rysiek 7:30
Kiedy wreszcie będzie wiosna? Nie wiecie, to wam powiem
Gdy
się trawka zazieleni
Gdy się pic..ka zaczerwieni
Jak ch..j
stanie jak ta sosna
Wtedy będzie prawdziwa wiosna
Franek 8:00
Ostatnie strzelanie na wojsku to kulą w płot i panu bogu w okno.
Kazek. Ale Marta to by mogła rozjebać całą wrażą armię,
tak strzela oczami
W tej samej sekundzie dodał Rysiu. Och! Marta ileż grzechów Tyś warta. Czy się tego dowiem?
(Wyjaśnienie dla spragnionych- Warta to taka rzeka w Wielkopolsce i nie powinna nigdy wyschnąć)
Władek. Uważam,że Stefan ze swoją lufą jest bardziej bojowy i dałby radę całemu „Talizmanowi” a nawet Marcie
Kazek. 8:30 Doświadczona koleżanka S. opowiedziała mi na zajęciach z insemizacji na ucho, że sex jest jak poker-jak nie masz dobrego partnera, to musisz mieć dobrą rękę.
Władek. Jako specjalizację wybieram mechanizację, a Rychu powiedział ,że będzie się specjalizować we wszystkim i niczym
Władek 22:30 Na powitaniu wiosny przeszliśmy obok 104 dedykując im „Jedzie , jedzie wojsko bryczką, by rozprawić się z medyczką”
dalej obok „Talizmana” dedykując Luśce: ” Maluśka moja maluśka choćże ze mną spać do łóżka”
a potem to samo Eli i jeszcze Stefie: ” Co się stało naszej Stefce, wczoraj chciała, dzisiaj nie chce”
„I
choć ona czarna jak noc, to ja kocham ją, bo jest dziewczyną mą”,
zgodnym chórem wszyscy odśpiewaliśmy Irce to, co do niej czujemy
Tylu
nas było, ale tylko Franek trafił w flaszkę wyrzuconą 4 piętra
24:00 Wieczorne konstatacje:
Franek Kazek dziś znowu jest jak świnia. Zupełnie trzeźwy
Kazek Wsiech bab nie prejebiosz, no starat'sia nada
Władek 1. Lepiej być rzeźnikiem niż baranem. 2. Cechy Jasia ogrodniczka: but filcowy, krok metrowy, łyk litrowy.
Rysio 1. Wyżej ch..ja nie podskoczysz. 2. Nie bij konia na postoju
Zbiorcze przemyślenie
Władzio, Kazio, Rysiu, Franiu 1 Gomółka ma właściwy stosunek do pokoju, ale my niewłaściwy pokój do stosunków. 2 Zrobiliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej, roboty
Komputer
Szkolenie komputerowe przeszedłem w Charkowie w roku 1967 podczas zagranicznej praktyki dla studentów. Praktyka polegała na zbieraniu wiśni w sadzie. Zwiedzaliśmy też fabrykę traktorów-80 % załogi to kobiety, bo mężczyźni służyli w mundurach.
Na
uczelni pokazali nam komputer RIAD który zajmował cały pokój, a
taśmociąg do kart perforowanych wychodził na korytarz.
Było to
jedyne moje przeszkolenie z komputeryzacji.
Czytającym poddaję pod ocenę te umiejętności.
Szewcy
Kolega był t kiedyś zaopatrzeniowcem w Opolskiej Wojewódzkiej Szewskiej Spółdzielni Usługowej „OP SZEW”, postanowiliśmy więc odwiedzić jego kolegów po latach: Oto dialog z nimi:
A jak tam Franek?
Pracuje, ale już nie pije.
A jak tam Józiu?
Na emeryturze, ale czasem jeszcze wypije.
A jak tam Staszek?
Pracuje, ten to mocny łeb.
A jak tam Zbyszek?
Odpowiedź znana.
Szewski poniedziałek, szewska pasja picia to nie pojęcia z dramatu Witkiewicza, to samo życie.
A ja to mam w...
Tadzio, absolwent'63, pojechał do Hameryki, tam pracował w pocie czoła przez sześć dni, a w siódmym odpoczywał ,rachował dolce i kalkulował.
A
wykalkulował: miesięczna płaca w Polsce Ludowej to 20 zielonych i za
to można wyżyć niezależnie od deprecjacji złotówki. Jeśli przywiezie
do Polski 25 tys dolców i włoży je do PeKaO na 2 %, to ma miesięcznie
prawie 42$ czyli żyje jak lord z 201% poziomem życia.
Jak
wykombinował, tak zrobił. Wrócił, a tu stan wojenny, inflacja,
podwyżki cen. Przy każdym komunikacie Państwowej Komisji Cen o
podwyżce Tadzio nieodmiennie pokazywał gest Kozakiewicza, uśmiechał
się pod nosem i mruczał:”A ja mam to wszystko w d.pie” .
Bo inflacja dotyczyła złotówek, a nie dolarów i nawet chwalił
socjalizm.
Potem przyszedł Balcerowicz i pokrzyżował misternie utkany plan.
Pytanie, czy warto pracować, pozostaje otwarte.
-----------------------------------------------------------
Jurek łaskawy
Jurek(bratanek 1959-20017) w Wersalu prowadził firmę budowlaną w dzień, wieczorem zwykle przebywał w pobliskim „Piano bar”. Kiedyś zachodzi, w lokalu pustawo, przysiada się przy barze do jakiegoś Murzyna i przepijają. Gadka szmatka, przedstawiają się: jestem Nelson Mandela-prezydent RPA, jestem Jurek(nazwiska nie podawał, bo przecież w Wersalu był znaną osobą), dekorator wnętrz . Jak tamten się dowiedział, że jest on z Polski, to powiedział, że ma problem, bo Jurka rodak -Janusz Waluś- zamordował przywódcę komunistycznej partii RPA, Chrisa Haniego w 1993 roku i ma wyrok śmierci.
-Co mam ,Jurek, zrobić z nim? Poradź.
-Jak to co, Manlelo, ułaskawić. Tyle to chyba możesz dla mnie zrobić?
Aż tyle się nie dało, ale Walusiowi zmieniono wyrok na dożywocie, a po 15-tu latach odsiadki miał wyjść na wolność.
Jurka
już nie ma, Waluś żyje co prawda w kryminale.
Czy zdaje sobie
sprawę dzięki komu żyje?
Jurek obwiniony
Przebywaliśmy(ja+
żona) u Jurka w Wersalu, oprócz nas wiele innych osób. Między innymi
jakiś polski drab z Legii Cudzoziemskiej. W poprzedni weekend na
polskiej dyskotece w Paryżu zabito jakiegoś pobratymca. Przed
południem jesteśmy tylko my, a tu dzwonią a potem wchodzą policjanci
z surowymi minami coś klarują. Nic nie rozumiemy, więc oni wypisują
dla Jurka wezwanie na jutro na posterunek żandarmerii.
W głowę
zachodzimy o co tu może chodzić, może w sprawie tego zabójstwa, może
ten drab się urwał z Legii i go poszukują.
Jurek też speszony ,
ale idzie na posterunek. Długo go nie ma, ale w końcu telefonuje
-
Ciotka, wszystko w porządku, tylko mi za mandaty zabrali prawo jazdy.
Jurek i dziewczyna
Jurek miał jakąś dziewczynę z Rzeszowskiego, ona czasem przyjeżdżała do Wersalu, czasem on z nią. Akuratnie przebywa ona razem z nami, a dzwonią koledzy z Paryża do Jurka. Rozmowa dość długa, Jurek przełączył telefon na głośne mówienie, i w pewnym ktoś tam zadaje mu pytanie
Jeszcze się spotykasz z ta kurwą z Kolbuszowej?
Ona to słyszy i po
zakończonej rozmowie oznajmia wszystkim
- Ja nawet w Kolbuszowej
nigdy nie byłam.
Ty baranie
Ja, Władysław
Baran, absolwent'63 jadę do Niemiec, do przyjaciół. Tam benzyna droga
jak cholera, Na wszystko jest rada. Wziąłem więc 3 kanistry, które
pozostały jeszcze z czasów Wiecznych Niedoborów. Przed granicą w
Zgorzelcu, na stacji benzynowej, tankuję metodycznie: zbiornik
samochodu- do pełna, zamykam zbiornik wyciągam pierwszy kanister i do
pełna, zamykam kanister, wsadzam do bagażnika
wyciągam drugi
kanister i do pełna, zamykam kanister , wsadzam do bagażnika
wyciągam
drugi kanister i do pełna, zamykam kanister, wsadzam do
bagażnika
wyciągam trzeci kanister i do pełna, zamykam kanister,
wsadzam do bagażnika
a za mną stanął jakiś facet samochodem czeka
i czeka i nerwowo chodzi.
Wreszcie podszedł do mnie i mówi:
Ile
jeszcze mam czekać?
Przecież przy innych
dystrybutorach-odpowiedziałem uprzejmie- jest pusto, to dlaczego się
uparł Pan na właśnie ten?
-Ty stary baranie!
Stary, bo
stary, ale jak on mógł na mnie powiedzieć "Baranie".
Zgorzelec,
czerwiec 1997
A gienierał wystarczy?
Ubiegałem się w roku 1985 o członkostwo w ekskluzywnym klubie Związku Działkowców Polskich, a do tego trzeba było mieć kwalifikacje do uprawy ogrodu. Staję przed Wysoką Komisją, a komisarz pyta:
- Kwalifikacje są?
- Tak, dyplom rolniczego technika
- Mało
- A to wystarczy?-i pokazuję dyplom rolniczego inżyniera .
- Nie
(A trzeba było mieć świadectwo z dwudniowego szkolenia kandydatów na działkowiczów)
Internet
Wnuczka do babci Marii z 50-cio letnim stażem absolwenckim:
- Babciu, tam Głubczycach było bardzo ponuro, bo nic nie było. Nie było internetu, nie było GaduGadu, nie było komórek.
- Nieprawda, dziecko, wszystko było. Był internat, było gadu gadu i jakby nie było komórki, to nie byłoby twojej mamy, ani ciebie.
Ani żadnej rzeczy , która jego jest.
Bóg da to w czasie zjazdu spróbujemy odnaleźć tę pożyteczną komórkę.
===================================
Na emeryturę
Idę na emeryturę(życie
zaczyna się po 65-ce), w pracy pożegnanie, gala, szef wygłasza
laudację na moją cześć, wychwala pracowitość, pomysłowość,
zaangażowanie świeżego emeryta.
Potem ja wstaję i mówię:
„Dziękuję. Teraz mogę Wam powiedzieć, że pracę zacząłem 1
grudnia 1968 w POM-ie Lubomierz(tam kręcono serial o Kargulu i
Pawlaku). W pierwszym dniu wpisałem sobie do kalendarza termin 4
czerwca 2009, bo w tym dniu będę już emerytem i co dnia odliczałem
ile mi jeszcze pozostało z tych 14 795 dni.
Mogę teraz powiedzieć, że byłem gajowym, leśniczym, gównem i niczym. A teraz wreszcie jestem wolnym emerytem”
Następcy wręczyłem następcy 3 koperty, które miał otworzyć:
od razu( treść wewnątrz:”Zwalaj na poprzednika”)
po roku(treść:”Reformuj”)
po
3-ch latach(„Przygotuj
3 koperty”)
ODYSEYA
II.
czyli
świecka pielgrzymka do Grecji
Grecję, tzn wyjazd do Grecji,
planowaliśmy już od czerwca roku jubileuszowego. Wspólna znajoma,
Ela, zobowiązała się załatwić wyjazd przez czeskie biuro
podróży Ancora z Šumperka. Ona pracuje w sądzie we Wrocławiu , tam
wiele osób korzystało z usług tego biura. Wiadomo Czesi, naród
solidny.
Coś tam załatwiała, my płaciliśmy jakieś zaliczki,
termin ustalony był na początek października, bo dość mamy naszych
słot jesiennych . Dobiegł czas, wzięliśmy urlopy i heja do Šumperka,
tam zapakowaliśmy się do autobusu i poprzez Rakousko, Italsko na
wyspę Corfu.
Przeszukaliśmy dostępne mapy, ale takiej wyspy tam
nie ma. Ale skoro tam jedziemy, to musi być (po przyjeździe okazało
się, że występuje też pod nazwą Kerkira. Może też było odwrotnie.)
.
Jesteśmy na urlopie, to odpoczywamy, zero wysiłku i pełna
beztroska. Mamy biuro podróży , które za nas myśli i organizuje.
Pielgrzymkę prowadzi zespół trzyosobowy , jeden z nich za,
sprawą spiczastych włosów i brody, ochrzczony został przez nas
D'Artagnan'em. Dostaliśmy też jakiś kwit podróżny, z którego
wynika, że będziemy na wyspie Corfu, w miejscowości Kassiopi.
Po
skompletowaniu składu pielgrzymki pilot zapowiada, że jechać
będziemy autobusem do Bari, tam przesiadka na prom i po dalszych
8-miu godzinach będziemy na Corfu, a tam nas autobus rozwiezie wg
planu.
Jeszcze kilka uwag organizacyjnych i jedziemy. Telefony
komórkowe mamy, ale z wymianą numerów nie ma się co śpieszyć.
Coś
się zażartowało, coś się wypiło i 24 godziny przeleciały.
W Bari
godzina przerwy, cieplutko, oglądamy wąskie włoskie uliczki
naszej królowej Bony, z sznurami suszącej się bielizny,
zaokrętowujemy się na prom, zwalczamy Beherowką morską chorobę,
trochę śpimy.
Rano budzi nas steward: "Corfu, Corfu" ,
ubieramy się , wychodzimy na pokład rufowy, przepływamy akurat
cieśniną pomiędzy Albanią i wyspą Corfu. Piękne góry po obu
stronach wyrastające z morza. Pięknie się dzień zaczyna.
Statek
dobija do portu Kerkira (Corfu), przyglądamy się jak cumuje rufą,
jak opuszczają trap. Schodzimy i kierujemy się do miejsca, gdzie
wchodziliśmy. Tam porządkowy pokazuje , że trzeba inny wyjściem,
więc idziemy tam, ale widzimy, że w międzyczasie prom już odbija.
Na
nabrzeżu widzimy nasz autobus i naszą grupę, a my , cztery osoby bez
bagaży, dokumentów , pieniędzy, znajomości ichniego języka płyniemy
nie wiadomo dokąd
Z obsługą się nie możemy dogadać, bo oni tylko
po grecku lub angielsku, telefon mi się rozładował, a i tak numerów
teraz potrzebnych nie znam, nie znamy również adresu, gdzie mieliśmy
być rozlokowani.
Teraz sobie przypominam, że w Bari ładowały się
na ten prom ciężarówki tureckie.
Na nasz raban uprzejmie
odpowiedziano "no problem" i coś tam jeszcze
niezrozumiałego. Ale też obudził się mechanik pokładowy, pochodzący
z Jastrzębia.
Wyraziłem pogląd , że u Greków problem się zaczyna
dopiero, gdy statek rąbnie w skałę, co potwierdził nasz późniejszy
wybawca, mechanik. Wytłumaczył, że statek dopłynie do Grecji
kontynentalnej, gdzie przesiądziemy się na jakiś prom z powrotem, a
kursują one gęsto.
"Jest dobrze" z ulgą powiedział
towarzysz podróży i niedoli.
Poprosiłem o naładowanie akumulatora
telefonu, dostałem wtedy nagraną wiadomość z sekretarki
automatycznej od tych, którzy wysiedli wcześniej. Podali nr telefonu
pod który możemy dzwonić, ale jak tu zapamiętać znienacka podaną
dziewięciocyfrową liczbę?
Zadzwoniłem do biura w Šumperku,do
majitela Stratila przedstawiłem naszą sytuację ("pane
Stratil mysme stratili se na możu "),
obiecał, że zadzwoni do pilota, żeby autobus na nas czekał o
13:30.
"Jest dobrze" powiedziałem po cichu, żeby nie
zapeszyć.
Próbowałem się dodzwonić do Jacka, ale bez rezultatu.
Okazało się potem, że on telefon zostawił w domu.
Usłużny
mechanik pomógł nam ulokować się na promie powrotnym i życzył
wypoczynku bez dalszych przygód.
Wysiadamy w Corfu o 13:30, a tam
naszego autobusu ani widu ani słychu. Miało być bez
przygód!
Zatoczyliśmy wielkie koło i znowu znaleźliśmy się w
punkcie wyjścia.
Nie było nam dane szczęśliwie powrócić do
Itaki.
Coś trzeba improwizować, w porcie jest plansza z mapą
Corfu, wynika z niej, że jeśli będziemy się trzymać brzegu i iść na
północ, to na 36 km natrafimy na Kassiopi i że teren jest górzysty.
W czasie naszej odysei powstało w Polsce Centrum Koordynacji
Ratownictwa I Poszukiwań , które spontanicznie zorganizowała Madzia,
kryptonim magdzior66@poczta.onet.pl
Otóż
Marek nie miał mojego numeru telefonu, ale gdzieś tam w domu był,
więc telefon do Madzi. Po odszukaniu go Madzia podała mu, oni jej
wiadomość gdzie są, ona do nas itd. Wiemy już , że dotarli do
Kassiopi , że mają nasze bagaże, że na nas czekają. Mamy też ich nr
telefonu.
"Jest dobrze" ponownie stwierdził nasz kolega
Zygmunt.
Na taksówkę nie mamy drachm.
Przekupnia portowego
Halina pyta :"pekaes do Kassiopi?". Ten zrozumiał,
pokazuje w stronę miasta, "kilometrów?"- podniesione dwa
palce, idziemy. Ale jedna informacja to mało, więc Zyga pyta innego
tubylca jw., ten wskazuje w przeciwną stronę, więc zawracamy. Po
drodze wyprzedza nas autobus z napisem Kassiopi, ale na nasze
machanie nie reaguje. Wiemy jednak, że idziemy w słusznym
kierunku.
Doszliśmy wreszcie do przystanku
za miastem. Tam żadnej informacji. Cóż robić, trzeba czekać, jak
pojechał jeden, to pojedzie i następny. Czekamy, czekamy już ponad 2
godziny, już się zmierzcha, a tu nic. Może ten przystanek jest jakiś
wirtualny?
Oczekując nie próżnowaliśmy, Halina zatrzymywała
samochody jadące w domniemanym kierunku, na hasło "Kassiopi"
jedni odpowiadali coś niezrozumiale, inni mówili zaś "ne, ne".
"Sorry" i następna próba.....
Później przeczytaliśmy w
słowniku, że ne to znaczy :TAK.
"Jest dobrze".
Nadjechał wreszcie autobus i po wąskich, krętych drogach dotarliśmy
do Kassapanki, tam natknęliśmy się na przybyłych
wcześniej.
Rozlokowaliśmy się , rozpakowali, ale niezupełnie, bo
po jednej sztuce bagażu brakowało. Otóż Jacek i spółka wzięli te
nasze bagaże, które znali i powiedzieli obsłudze, żeby te ,które
zostaną na końcu trasy, przywieźli autobusem.
Autobus miał być o
20 00, bo zabierał poprzednich turnusowiczów, więc z kolegą idziemy
na spotkanie, po bagaże. Po jego przyjeździe pytamy muszkietera o
nie. On wzrusza ramionami "ne ma". Jak to możliwe, żeby na
końcu trasy nic nie zostało, przecież nikt z podróżnych nie mógł
sobie ich przywłaszczyć, a że coś może zostać to obsługa autokaru
wiedziała i miała mieć baczność na nie. "Ne,
tam nic ne bylo"
dodał kierowca, a pilot zaszył się głęboko w autobusie i nie chciał
z nami rozmawiać.
"Nie jest dobrze" zawyrokował kolega.
Zła passa nas nie opuszcza.
Dodać tu należy, że wszystko,
począwszy od Bari do powrotu za 10 dni do Brindisi, odbywało się w
strugach deszczu. Takich opadów najstarożytniejsi Grecy nie
pamiętają
"Ja ich z torbami puszczę za brak naszych bagaży,
bo co to znaczy ,żeby przewoźnik nie odpowiadał za bagaż"
powiedział kolega Zyga, adwokat, i rozmarzył się: "Ach co to
będzie za piękny proces. I to międzynarodowy"
Proces może i
kiedyś wygramy, ale póki co, to my jesteśmy puszczeni bez toreb.
Dzwonimy znowu do majitela biura podróży, pana Stratila,
przedstawiamy mu sprawę("Pane
Stratil,
nam bagaż se stratil"),
on przeprasza, prosi o czas by mógł porozumieć się z autobusem i
rezydentem oraz wyjaśnić sytuację.
Za godzinę jest
wiadomość-bagaże się odnalazły i nazajutrz przywiezie je delegat
(rezydent po naszemu).
"Jest dobrze" zawyrokował kolega
Zygmunt.
Tak też się stało za dwa dni.
Dalsze dni upłynęły nam
na przeganianiu deszczu Metaxą, winem, piwem , zorbą i ich zmienną
kombinacją. Słońce to trzeba było wyrywać chmurom z wnętrzności.
Niemniej jednak zdążyliśmy się opalić, pokąpać w morzu, objechać na
moplikach wyspę, odpocząć z dala od hałasów cywilizowanego
świata.
Powrót(w strugach deszczu) to już był fraszką, a to
dzięki nabytemu doświadczeniu. Mianowicie trzymaliśmy się autobusu
jak smród wojska. I chwalić Boga, bo okazja do niepowrotu się znowu
wydarzyła.
Otóż po przyjeździe do portu Corfu o godz. 23 00
pilotka (poprzednika już nie było) oświadczyła, że prom do Brindisi
odpłynie o "jednej". Upewniam się czy to jest za dwie
godziny?" Ano". Jak się on nazywa - próbuję się
dowiedzieć. "Nejwim".
Chodzimy w pobliżu, a oczy i uszy
otwarte, choć chciałoby się zwiedzić jeszcze port , portowe życie i
miasto. I dobrze, bo za pół godziny przypływa prom i o 23 45
płyniemy już do ziemi włoskiej. W związku z tym ominęła mnie
przyjemność napisania , a Ciebie przeczytania, opowiadania ODYSEYA
III.
Dalsza podróż była już niegodna opisania.
Ojczyzna
powitała nas piękna pogoda . W Polsce najstarożytniejsi Słowianie
nie pamiętają tak upalnego i pogodnego początku października
Po
powrocie do domu robimy wieczór grecki. Wino nalane, Metaxa się
chłodzi, rozpieczętowuję kupiona tam kasetę z melodiami Teodorakisa,
uruchamiam magnetofon i nic. Kaseta jest nienagrana.
Opole, październik 2000
Babcia laska
Jest długi weekend
majowy, Monia z wnuczką Zuzią, mężem , znajomymi pojechali do
górskiej miejscowości Rejviz, w czeskich Jesenikach.
Znienacka
odwiedzamy ich, ale oni poszli na całodniową przechadzkę.
Kilka
razy Halina odwiedza chatę, gdzie wszyscy są zakwaterowani. Tam
krząta się jakiś facet z mniej więcej czteroletnią
dziewczynką.
Wieczorem spotkanie w pełnym gronie.
Owa
dziewczynka podchodzi do Haliny i mówi:" A tatuś powiedział na
ciebie "LASKA".
Maj 2001
-----------------
Siedemnaście lat
później jesteśmy w Turcji, gdzie ta sama babcia zwichnęła w tańcu
nogę. Lekarz, wywiad, badanie i w końcu prześwietlenie nogi
rentgenem. Przedtem technik zadaje standardowe pytanie?
- Czy
Pani nie jest w ciąży?
BCC
Zuzia (4,1 lat):
-Dziadek, a gdzie ty idziesz?
-Na zebranie.
-Ale jakie zebranie?
-BCC.
-Aha!
.......................................
-Babciu, a gdzie dziadek poszedł?
-Na
zebranie.
-I będzie tam
"Hej sokoły"?
Sen
Odwiedzamy kolegę (rok 1997) , dawno się nie widzieliśmy, więc toastom nie ma końca. Jednak koniec jest i jest nim sen . Chyba słaby bo budzi mnie serdeczne chrapanie, aż ściany rezonują. Ale jak to możliwe, że dobiega z kibla.
Trzeba sprawdzić ten niecodzienny przypadek.
Sprawdzam- tam mój przyjaciel siedzi na kiblu, przepisowo półrozebrany, wprawia w rezonans wszystko wokoło.
Do dziś minie dręczy pytanie, czy on zasnął przed, czy po.
ZIMA rabczańska
Jest dzień 2-01-02, Bartek, Monika, Zuzia jadą z Zakopanego
Meldunki:
10 00 jesteśmy już przed Rabką
15 00 jesteśmy już w Rabce
20
00 jesteśmy już za Rabką
06
30 następnego dnia - jesteśmy już w domu(w Oławie)
Tu się trzeba
Lubomierz
(tu kręcono film"
Sami swoi" ,tu jest Festiwal Filmów Komediowych)
w latach sześćdziesiątych ub. wieku.
Ksiądz proboszcz spotyka w
sklepie pana Szewczyka (który
lubiał wypić i zrobił to przed chwilą)
i wyrzuca mu:
- Panie Szewczyk, jak pan mógł od biednej wdowy
wziąć za wykopanie grobu aż 500 zł (ksiądz za
pogrzeb też tyle zainkasował)?
-
Proszę
księdza dobrodzieja, to nie tak- kropidłem pomachać, tu się trzeba
najebać.
TRĄBA
Dzień
jak co dzień , kończę pracę o 15,00 w Piątek siódmego czerwca dwa
tysiące drugiego roku, ale trochę się guzdrzę. W dali ciemna chmura,
pioruny, rzęsisty deszcz. .Jadę autem, po drodze wstępuję na
obiad.
Zjadam apetyczny obiad podany przez apetyczną kelnerkę,
wyczekuję aż deszcz zelży, wskakuję szybko do samochodu, a już druga
fala dzwoni gradem wielkości grochu. Dojeżdżam 50 metrów do
skrzyżowania, a tu samochodem wiatr targa , ulewa w pełni. Jeszcze
100 m i jestem pod domem; przeczekuję burzę i jestem w ramionach
wystraszonej małżonki, bardzo zaniepokojonej.
A to przecież tylko
burza.
W sobotę jesteśmy w sklepie, a tam przychodzi starsza ,
zażywna kobitka i do znajomych sprzedawczyń mówi ,że jej auto
porwało. Wtrącam natrętnie, że na złodziejstwo nie ma rady. "To
pan radia nie słuchał, ani gazety nie czytał- jedno z tych trzech aut
co wczoraj trąba powietrzna
uniosła i rzuciła kilkadziesiąt metrów dalej było nasze bidne
mitsubishi. Było to wczoraj o 16.10".
Aha , coś mi świta-
podjechałem na miejsce , gdzie onegdaj, 2 minuty wcześniej, stało
moje auto. Zgroza- jedno drzewo ogołocone z gałęzi, drugie wyrwane z
korzeniami, połamane tablice
reklamowe.
...........................................................................................................................................
Jest
jednak opaczność, która auta peugeot 405GL ,o pojemności 1600 ccm
lubi i ochrania.
==============================
Czy to przypadek?
Że
26 maja to:
dzień urodzin mojej żony Haliny
dzień urodzin mojej córki Moniki
dzień urodzin córki żony kuzynki
dzień matki i urodzin Haliny, Moniki, córki Anity
Że
się 4 czerwca:
urodził się piszący te słowa
urodził się tego samego roku -jego kolega z klasy w szkole średniej
urodziła się tego samego roku -jego koleżanka z pracy
urodził się innego roku -jego kolega z pracy
urodził się nasz Prezydent(Komorowski)
zdawałem maturę
broniłem pracy magisterskiej
odbyły się pamiętne wybory w roku 1989 i rozpoczęła się dekomunizacja w kraju,
a 20 lat później odchodzę na emeryturę i zaczyna się dekomunizacja w firmie
upadł sławetny rząd Olszewskiego
Że
w innej pracy mój przełożony urodziny obchodził ode mnie o 1 dzień wcześniej, a podwładny- o 1 dzień później
Że
zacząłem to pisać 26 maja rano, a skończyłem 4 czerwca po południu
…........................................................................................................................
Ży
w mojij klasi szkoły pudstawowyj trzech na ośmiu batiarow si urodziłu,tak jak ja , w Starym Sioli na Ukraini
…..................................................................
Że
jak poszedłem na wojskową komisję poborową, to orzekła ona:
- w wieku 18-tu lat- niezdolność do służby wojskowej z powodu wady płuc
- w wieku 20-tu lat- niezdolność do służby wojskowej z powodu wady serca
- w wieku
30-tu lat- niezdolność do służby wojskowej z powodu wady kręgosłupa
i
nie przeszkodziło mi to w przebyciu szkolenia wojskowego, ćwiczeń
rezerwistów i dosłużenia się stopnia porucznika
…..........................................................................
Że
w wieku
30 lat miałem chroniczny katar, ból zatok, bóle kręgosłupa,
dyskopatię, lumbago,kłucie w okolicy serca i przeszło to bez
specjalnych zachodów.
Wszystko przechodzi z wiekiem?
….................................................................................................................
Że
moi
rodzice urodzili się 19 czerwca, a różnica wieku małżonków
wynosiła:
u nich – 3 lata
u mnie - 3 lata
u Moniki- 3 lata
u teściów- prawie 3 lata
u Doroty- prawie 3 lata
Że drugie połowy córek teściowej są starsi
-najstarszej - o 3 lata
-średniej - o 13 lat
-najmodniejszej- o 23 lata
…..............................................
Że
jak
wczoraj wiozłem 3 kartony kefirków (kupione o 30%) taniej, pojazd mi
się wywalił i 3 kefirki się rozwaliły, to
jakby spod ziemi wyrosło
3 -ch kolesi z pocieszeniem od jednego z nich:”to nic, ja
wczoraj niosłem 3 flachy wódy w reklamówce i wszystko mi się
wypierdoliło na bruk w tym samym miejscu i teraz wyschnięci jesteśmy
jak 3 wióry”
----------------------------------------------------------------------------
Że
jak zapytali mnie czy się napiję wina, czy wódki, opowiedziałem ”i piwa”
Że
jak powstawał zespół tańca ludowego na naszej uczelni i chciałem się zapisać, to instruktor po próbie powiedział: „pan to raczej do chóru”. A w chórze odwrotnie
Że
Józef Jerzy Pilarczyk)(poseł, minister i opolski działacz partyjny) :
-jest tak podobny do mnie, że na ulicy brano mnie za niego, a w Velkym Mederze(Słowacja) dwóch, zapewne rodaków, na mój widok szeptało: ”o, opolski dygnitarz, opolski dygnitarz”
-tak samo urodził się w I poł XX wieku, kończył wydział rolniczy, pracował dla PGR na Opolszczyźnie, należał do PZPR i był jej działaczem, ma dwoje dzieci i żonę nauczycielkę
--------------------------------------
Że odnalazłem stronę www.archivarius.republika.pl i wysłałem zapytanie (bo córka wchodzi w ten fach):
Na jakie choroby zawodowe narażony jest archiwista.
Pozdrawiam Władysław Baran
Potem zaglądam dokładniej na tę stronę, a tam:
Mam ukończony kurs pracowników kancelarynych( w tym kancelarii tajnych ) oraz
archiwistów zakładowych II stopnia oraz kilka kursów doskonalących .
Włodek Baran
Że
Dorota z Robertem od mieszkali w Poznaniu 500 m od jeziora Malta, a my(rodzice) jak tam przyjechaliśmy, to pokazaliśmy im cudy niewidy tego jeziora.
….....................................................................................
Że
z sąsiadami w Opolu mieszkaliśmy przy ulicy Krajewskiego 15. Oni się przenieśli do Puszczykowa, my do Bielan Wrocławskich, ale adres mamy nadal identyczny- Łąkowa 2
---------------------------------------------------
Że
4 czerwca 2004 w Prudniku dostałem mandat za nieprzepisowe parkowanie. A wlepił mi go posterunkowy Władysław Baran
…..................................................................................................................................................
Że szwagier i szwagierka co roku latem jadą do rodziców i przejeżdżają rokrocznie w pobliżu, przez Opole.
Mają stałe zaproszenie, ale zazwyczaj śpieszą się do domu i nie korzystają z zaproszenia, chociaż czajnik nastawiony i jest pod parą
Ale do czasu aż znarowił się samochód fiat126p i za skrzyżowaniem, gdzie należało skręcić w naszym kierunku, wolał się zepsuć niż jechać dalej
Że
Dorocie i Robertowi zdarzyło się to 30 lat później w tym samym miejscu i z tego samego powodu
Że
dostałem po studiach nakaz pracy do Lubomierza i pierwszego dnia(30-11-1968) poznałem trzy siostry: najmłodszą w księgarni, średnią na ulicy, najstarszą w pierwszym tańcu na andrzejkach i znam ją do dziś, bo jest moją żoną
-------------------------------------------------------------
Że
teściowej powiedzieliśmy: Nie przyjeżdżamy w tym roku 10 sierpnia na Festiwal Filmów Komediowych w Lubomierzu(gdzie mieszka) - Ale przyjechaliśmy, bo zmarła, a pogrzeb 10 sierpnia
-------------------------------------------------
Że
jestem na zjeździe absolwentów technikum w Głubczycach i spotykam tam księgowego mojej firmy. Przez 10 lat nie wiedziałem, że to młodszy kolega szkolny
jedziemy na groby rodziców Haliny i szwagierki. Jej córka przyjedzie też do Bolesławca i zaprasza na obiadowe spotkanie, ale Halina nie chce robić kłopotu. Jedziemy więc do Bolesławca, potem do Lubomierza i wracamy do domu. Wjeżdżając w okolicy Legnicy na autostradę jakieś auto uprzejmie zjeżdża na lewy pas, umożliwiając nam włączenie się do ruchu, którym jest , jak się trudno domyślić, stalowy rumak zapraszającej.
Jadąc na azymut przez Czechy, Słowację Węgry, Chorwację i Czarnogórę lądujemy przypadkowo w Igalo, na głównej promenadzie spotykamy bratanka Jurka, który też przypadkiem tam się zatrzymał.
…........................................................................................................
Że
jest powódź w Małopolsce i na Górnym Śl, ściana deszczu w Opolu, Legnicy, ale nie dalej, bo my jedziemy na groby przodków w Lubomierzu, Lwówku Śl, Bolesławcu i tam bezdeszczowo. A tak ukształtowana linia deszczu się utrzymała do naszego powrotu w godzinach wieczornych
-----------------------------
Że
jedziemy
do Pragi w 2007 r , wczesną nocą do Ubytvani(zakwaterowanie) Na
Hubalce i ponieważ zboczyliśmy z wyznaczonej trasy, po dłuższym
błądzeniu przystanęliśmy na jakimś placu(namesti), pytamy(ptame)
jakaś babcię o Hubalkę, a rok później jadąc z innej strony
tradycyjnie błądzimy nocą , by zatrzymać się w pełnej niewiedzy na
tym samym placu i, pytając jak poprzednio, usłyszeć " sem vam v
lonskim roci už to
mluvila"
….....................................................
Że
będąc w praskim barze 'Na Hubalce” zmówiłem się ze Zdenkiem Knedlikem:
który mieszkał, podobnie jak ja, obok Krnova(Karniów, Krnów, Carnovia), ale po drugiej stronie granicy
rano 21 sierpnia 1968 roku, podczas inwazji Czechosłowacji przez wojska Układu Warszawskiego, podobnie jak ja, ani nie atakował, ani nie bronił
obaj byliśmy w stopniu st szeregowca/šikovatela
obaj zostaliśmy wezwani do woja, ale ja tylko na wojskowe szkolenie po skończeniu studiów
obaj się przyglądaliśmy inwazji, ale po swojej stronie granicy
obaj z dumą weteranów wspominaliśmy to rano 21 sierpnia 2008 roku
…..........................................................................................
Że mój najstarszy brat i jego sąsiad rówieśnik
równocześnie poszli do wojska
równocześnie poszli na szkoły oficerskie i je ukończyli
równocześnie dosłużyli się stopnia majora
równocześnie , tj w tym samym dniu brali ślub
równocześnie , tj w tym samym dniu urodzili się ich pierworodni
równocześnie nadano im imię Jerzy
ich
pierworodni podobni są do siebie jak dwie krople wody (z przodu, jak
się kąpią)
…............................................
Że
mój najstarszy brat i ja równocześnie, na tej samej uroczystej
akademii na Studium Wojskowym WSR Wrocław,z okazji święta Ludowego
Wojska Polskiego, zostaliśmy uroczyście awansowani. On na
majora(oficer starszy), ja na starszego szeregowca
…................................................................................................................
Że
najmłodszemu potomkowi córka nadała imię Max
…........................................................................................................
Że
ja(prostata) i żona (nadciśnienie)bierzemy solidarnie ten sam lek na prostatę
Że
jak byłem młody, to sąsiadka zapraszała mnie bym
jadł wspólnie z Jasiem, bo mu się lepiej jadło,
a jak jestem
starszy to zapraszają mnie, bo im się dopiero wtedy lepiej pije i
śmieje
…..........................................................................................................
Że
atak dyskopatii dostaję po noszeniu ciężarów, skłonach i przeziębieniu. Przez tydzień, w pocie czoła, wnosiłem deski podłogowe na 4te piętro, układałem na kolanach z nich podłogę, a atak dyskopatii dopadł mnie 2 tygodnie później przy podnoszeniu deski klozetowej
….....................................................
Że
- jak lekarka odkryła u mnie przepuklinę brzuszną, zadzwoniłem do szwagra doktora (chirurg) i zapytałem czy to groźne, to on:
-
jak mnie zabolało w kolanie , to dr Wolny(ortopeda), obejrzeniu tego
jego rtg:
- jak mi zaszumiało w uszach i przedstawiłem wyniki
analizy krwi i moczu, to dr Dyk(laryngolog):
zgodnie,
niezależnie od siebie, orzekli za każdym razem, trzykroć, iż będę żyć
100 lat
…...............................
Że
mój
trzonowy ząb wykruszył się właśnie w chwili gdy jadłem mielonego
kotleta własnoręcznie przyrządzonego przez własną żonę
-------------------
Że
-cena kupionego komputera wynosiła 600 zł 60 gr
- cena mieszkania- 300 000 zł 11 gr
Opowieść z kluczem 1
Jest czwartek, jadę na
targi do Poznania.
W przeddzień wieczorem nastawiam budzik, oprócz
tego programuję telefon, by rano zgodnie zadzwonili. Ale i tak nie
zdążyli, bo wyprzedziła ich Halina, razem ze śniadaniem i
wałówą.
Zaopatrzony we wszystko wsiadam do auta marki peugeot
, koloru grafitowego i jadę pod dworzec kolejowy, tam go stawiam,
kupuję bilet, spotykam kolegę, oczekuję( opóźnienie), wsiadam do
pociągu.
W pociągu przekładam klucze od samochodu z kieszeni do
kieszeni, potem do teczki, ale teczkę mogę zapomnieć-więc nazad do
kieszeni.
Podróż z przesiadką we Wrocławiu.
Tam godzina
przerwy, gorąca herbatka w bistro, przy okazji rezydenci dworca
proszą o 20 groszy na kubek, dalej jazda w ekspresie do Poznania w
wagonie 7 miejsce 52. Wieszam płaszcz, za chwilę on spada, wrzucam go
na półkę.
Po drodze wysyłam SMS do Doroty, że będę o 9 20 w
Poznaniu. Za chwilę odesemesowuje ona , że już jedzie z Robertem i
czekać będą pod tablicą ODJAZDY.
Po drodze w Pyrach pociąg czeka
nie wiadomo na co, ale w końcu dojeżdża z 20 to minutowym
opóźnieniem.
Dorota z Robertem czekaj, uściski, powitania i
zapraszaj mnie do Mc Donalda. Cieszę się bo jeszcze właściwie w takim
barze chyba nie byłem. Kawka, herbatka, oddaję Dorocie
kopertę i jakiś suwenir, rozstajemy się , bo do mnie dzwonili już
koledzy , że czekają na targach u Winkhausa. Dorota zaś śpieszy
śpiewać.
Przekraczam bramę Targów i jeszcze sprawdzam czy mam
wszystko. Jest beret, rękawiczki, teczka Sporty, zapałki, różaniec,
ale nie ma kluczy od samochodu.
Co tu robić, gdzie mogły
zaginać?
Hipotezy są następujące: wypały w wagonie, wypadły z
barze, ktoś mi wyciągnął z kieszeni, bo są one w małej saszetce ,
podobnej do portmonetki.
Wracam z Targów, w barze szukam na
podłodze, zgłaszam personelowi i zostawiam wizytówkę. Potem idę na
dworzec i w biurze rzeczy znalezionych proszę by w Bydgoszczy (pociąg
jedzie do Gdyni) ktoś wszedł do pociągu i sprawdził, czy tam nie leżą
moje klucze. Obiecuje pani, której przerwałem śniadanko. Nazad na
targi, po drodze jeszcze raz do Maca-nic nie ma. Nie daję za wygraną
i dalej sprawdzam: Sporty, zapałki.....w teczce też nie ma , opukuję
kieszenie- jakieś zgrubienie w górnej lewej kieszeni - gówno, to
okulary.
Na targach nasi dostawcy są gościnni , więc czy może w
takich okolicznościach ,tam i w drodze powrotnej, nie smakować
gorzała? No powiedzcie sami czytelnicy? A pogoda jest właśnie
taka. Poza tym autem swoim przecież nie pojadę.
W przerwach myślę:
czy zgłaszać na policję, do ubezpieczyciela, czy można dorobić
klucze, czy trzeba wymienić zamki ,blokadę i alarm; czy bym się
wytłumaczył, gdyby w międzyczasie mi ukradli auto? Co mnie tu czeka i
ile to będzie kosztować?
Wracam do domu z miną niewyraźną, żona
wyrozumiała, wierzy, ale na wszelki wypadek sprawdza teczkę i ciuchy.
Z rezultatem podobnym.
Na drugi dzień dzwonię do BRZ w Poznaniu -
przeszukali, nic nie znaleźli oprócz gazet i ogryzków.
Rano nie
byłem w nastroju by wziąć telefon komórkowy, więc po powrocie do domu
włączam go i dostaję komunikat z poczty głosowej, nadany przez
pracownika Mc Donalda, w czasie gdy jeszcze byłem w Poznaniu, że
klucze się odnalazły. Jest jeszcze uczciwość w narodzie. Dlaczego ta
wiadomość nie dotarła od razu? Halina stwierdza: tak czułam , że się
odnajdą. A intuicję ma wysokiej klasy, kobiecą.
W domu
euforia, strzelają korki od szampana, powszechne całowanie
się.
Telefon do Doroty, by odebrała klucze i podziękowała, ale ona
może dopiero w poniedziałek , bo wiele wiatr i trzeba chronić
gardło.
Poniedziałek dopiero za trzy dni, trzeba od razu
podziękować dobrodziejowi.
Jak tam zadzwonić, informacja
telefoniczna podaje numer, ale nikt tam nie odpowiada, więc Halina
pyta w opolskich Macach o numer właściwy, ktoś się nawet ofiaruje, ze
tam do kolegów zatelefonuje.
Wyposażany w nowe telefony, męczę się
z dobroczyńcą, wylewnie dziękuję. On relacjonuje, że przy sprzątaniu,
znaleziono klucz od samochodu z kółkiem ,breloczkiem i napisami
ford.
Z zapasowymi kluczami przepycham się przez
zaspy śnieżne, pod dworcem szukam i szukam gdzież to cholerne auto,
przecież go gdzieś tu postawiłem? A umysł wtedy miałem jasny.
W
końcu odgrzebałem go spod czapy śniegu i wróciłem do domu na
rezerwowych kluczach.
W dniu następnym dniu idę ulicami Opola i
znowu czegoś szukam.
Sporty, zapałki.....w teczce też nie ma ,
opukuję kieszenie- jakieś zgrubienie w górnej lewej kieszeni -, to
okulary ?,nie , okulary zostały w domu .
Tu odkrywam , że w
płaszczu, nie chodzonym od dwóch lat, jest na zewnątrz jawna kieszeń,
a w niej....
Opowieść z kluczem 2
Jest wiosna, majowy czwartek, jadę z Haliną na działkę popielić grządki
Rozpalam malucha, jedziemy na odległą działkę. Z auta jeszcze drepczemy 10 min do grządek. A tu niespodzianka- nie wziąłem klucza od altanki.
Wracamy
więc do domu, drapię się na 4te piętro, popijam wody, załatwiam
fizjologiczną sprawę mniejszą, schodzę.
Rozpalam malucha, jedziemy
na odległą działkę. Z auta jeszcze drepczemy 10 min do grządek. A tu
niespodzianka- znowu nie wziąłem klucza od altanki.
Udało mi się dopiero za trzecim razem.
-------------------------------------------------------
Opowieść wakacyjna z elementami hommoru
Czerwiec
04 , wypad do Słowacji na tydzień, na przegonienie reumatyzmu z
kości ciepłymi wodami. Jedziemy przez Głubczyce, potem przez Czechy
drogą 57. Tam jakaś akcja policyjna, bo patrole gęsto rozsiane przy
drodze. Przyjaźnie im kiwamy. W czasie jazdy jest czas na myślenie.
Na wysokości Valzskich Klobouków, w połowie drogi, zaczynam się
zastanawiaæ, że z dwóch terminów dotyczących auta (maj i
listopad-ubezpieczenie, przegląd), to chyba na ten pierwszy przypada
przegląd rejestracyjny, a to oznacza, że auto nie ma aktualnych badaņ
diagnostycznych. Zatrzymuję się, sprawdzam. Potwierdza się prawo
mówiące, że jeśli coś może pójść niepomyślnie, to na pewno
pójdzie
Przed oczami prawdopodobny czarny scenariusz: kontrola
drogowa, kara, zatrzymanie, odholowanie samochodu do Polski, leczenie
nerwów zamiast reumatyzmu.
Co tu robić?
Ale od czego jest moja
żona i jej koronka Panny Pogodnej. Za chwilę niebo się zaciągnęło i
zaczął lać deszcz. Droga stała się momentalnie bezpieczna i nie
niepokojeni przez nikogo dojechaliśmy do granicy Czesko-Słowackiej.
Pogranicznik Czeski życzył nam wypoczynku, a Słowacki przywitał nas
„dobry dień, vozidlowe doklady prosim”. Co jest.
setki razy przekraczaliśmy granice i nikogo nie interesowały
dokumenty samochodu? Potwierdza się prawo mówiące, że jeśli coś
może pójść niepomyślnie, to na pewno pójdzie. Drżącymi rękami szukam
dokumentów Przed oczami już realny czarny scenariusz: kara,
zatrzymanie…..
Ale od czego jest moja żona i jej czarujący
uśmiech do funkcjonariusza straży granicznej. Ten się odwzajemnia
uśmiechem, zapomina o dokumentach i życzy przyjemnego odpoczynku w
Słowacji. Pogoda stabilna, droga dalej bezpieczna. Po drodze
tankujemy przed Trencinem, zwiedzamy to zabytkowe miasto. Skołowany
jestem nadal, ale w chwilowym przebłysku zastanawiam się co właściwie
zatankowaliśmy, bo tam króluje jeszcze benzyna bezołowiowa w różnych
postaciach. Jeśli silnik pracowicie konsumuje bezołowiową, zaraz
będzie jego defekt, odholowanie……
Co tu robić?
Jedziemy z powrotem na stację benzynową, tam dystrybutory rzędem Pb
od91 do 95 i ostatni , gdzie tankowaliśmy - Pb 95Ech
ta szczęśliwa ręka.
Dotarliśmy jednak do Velkeho Medera, nad
pięknym modrym Dunajem. Tam do Gustava. U niego wszystko zajęte, a tu
już zmierzcha.. "Nema problema"-mówi on ,telefonuje bez
skutku do znajomych, potem bierze rower, jedzie szukać kwatery. My za
nim samochodem. Za piątym razem- jest trafiony. Zostawiamy u babci
Knedlikovej auto i szybko do baru podziękować piwem Gustavovi. Piwko,
gadka szmatka, piwko, Gustav w końcu zostaje odwołany przez
cholerę-żonę,. Niehonornie z baru przedostatnim wracać, ale kiedyś
trzeba. Noc gwieździsta, wracamy. Dom podobny do domu, brama do bramy
.Gdzie, do diabła, jest nasze lokum, gdzie babcia Knedlikova? Ludzie,
gdzie my mieszkamy, ciśnie się na usta!!? Sposób poszukiwań i czy
dotarliśmy tam przed świtem , niech będzie słodką tajemnicą
piszącego.
Dalej odpoczynek, kąpiele, spacery, luz-bluz, a pogoda
trzyma, zgodnie z zamówieniem.
Aż do ostatniego dnia, kiedy
obudziło nas wesołe słoneczko. W telewizji wiadomość, że nocą w
Bratysławie doszło do strzelaniny tamtejszej mafii z obcą, która
ucieka w nieznanym kierunku. Przynajmniej wiemy, co się będzie dziać
na drogach.
Pora wracać.
Wracamy oczywiście polami,
miedzami, zaułkami, bezdrożami, łęgami, szuwarami, brodami,
dzikimi ostępami, duktami, polanami, połoninami, przesiekami- ogólnie
drogami ostatniej kategorii odśnieżania
Jak się nie trudno
domyślić, podróż przebiegła bez przeszkód. Policja w Słowacji złapała
w międzyczasie bandytów, policja w Czechach regulowała ruch z okazji
międzynarodowych mistrzostw lekkoatletycznych w Ostrawie . I jednych,
ani drugich nie zainteresowały takie drobne przestępce..
Mów mi
Rok 1972,
Lubomierz(tu kręcono film "Sami Swoi"), wychodzi za mąż
siostra żony, jest koniec wesela, nikt za kołnierz nie wylewał.
Szwagier Edek ma łysinę, podobnie teść Władysław (ale przez
wszystkich wołany: Witek). W pewnym momencie ten ostatni , w
przypływie serdeczności, mówi:
- Ty łysy, ja łysy - mów mi Witek
Ja mam na imię Władysław, kolejny zięć miał na imię Witold.....
ALE KINO
W ramach akcji odchamiania i umacniania prawowitych poglądów firma funduje kino. Film "Quo vadis", najnowszy szlagier, pobłogosławiony przez JP II.
Seans ma być w czwartek. Zapraszam żonę do kina. Zaproszenie zostało przyjęte z zadowoleniem.
Bilety dostaję w czwartek, zerkam przelotnie na nie- seans o 18.00. Gut. W domu lekka drzemka i gwałtownie się budzimy się o 17.15 Na wszelki wypadek gorączkowo sprawdzam bilety, niestety seans był o 17.00. Ale film jest trzygodzinny więc jest szansa obejrzenia w 2/3 .
Szybka mobilizacja i o
17.36 jesteśmy w kinie KRAKÓW przy ul Katowickiej w Opolu. A tam
spoko, film jeszcze się nie zaczął. Pytam porządkowego , co jest
grane?Ten uprzejmie wyjaśnia, patrząc na nasze bilety:
- 17.00 to
cena biletu
- 18.00 to jednak godzina seansu, ale w przyszły
czwartek.
- i trzeba nosić mocniejsze okulary.
Teraz jest
czwartek, dnia 18-tego, godz 17.00
Opole 2001
Zapamiętanie przez zapomnienie( w tournée po Chorwacji 21 09-20 10 2013)
Zapamiętamy
|
bo zapomnieliśmy |
w |
Split z Pałacem Dioklecjana z III w ne wpisane na listę UNESCO
|
fotoaparat rocznik 2006, który i tak ledwie dychał
|
na ławce promenady Obala Hrvatsgok Narodnog Pregoroda, obok pałacu
|
Dubrownik -średniowieczne stare miasto wpisane na listę UNESCO
|
okulary do czytania kupione w chińskim centrum w roku 2013
|
na Ploče iza Grada
|
Jezera Plitvicka: 80-100 wodospadów wpadających do 18-20 jezior( w zależności kto liczy i w jakim jest stanie)
|
sweterek ze sklepu Tani Armani
|
na siedzeniu wewnętrznej kolejki rano
|
plecak rocznik 2010 kupiony za 2,50 zł w Tesco
|
ponownie na tym siedzeniu wewnętrznej tej kolejki, wieczorem, po odnalezieniu się sweterka. Czy to ma coś wspólnego z datą 13-10-13?
|
|
Park Prevlavka w zatoce Kotorskiej przy granicy z Czarnogórą
|
majtki (ale dla odmiany znaleźliśmy piłeczkę do tenisa)
|
plaża i park narodowy
|
Trogir miasto z III w ne wpisane na listę UNESCO
|
załatwić się i musieliśmy nieść na wyspę Ciovo, gdzie mieszkaliśmy
|
Trogir boardwalk Bana Berislavica Obala
|
Zadar -miasto z IV w ne wpisane na listę UNESCO
|
coś, ale nie pamiętamy co to było
|
całe miasto |
Rijeka- zatoka, morze
|
nic, ale dlatego pamiętamy |
całe miasto |
Później w dn 12 09 do 10 10 2016 |
||
Nic nie zapamiętamy na trasie Czechy, Austria, Słowenia, Chorwacja, Czarnogóra, Albania |
nic |
na całej trasie |
Klapa
W sierpniu'16, będąc na kąpielisku Malina, zauważyłem 2 jabłonki z pięknie dojrzewajacymi jabłuszkami. Postanowiłem się wybrać na nie przed wyjazdem do Czarnogóry i potem pokazać Czarnogórcom jak wyglądają nasze polskie jabłka. Żona odradzała, bo jak się okaże, ma intuicję. Zebrałem worek jabłek, ale przy cofaniu wgiąłem klapę bagażnika w Thalci. Zaoszczędziłem na jabłkach, ale straciłem na naprawie 50 razy więcej. Dlaczego nie słuchać żony? Po powrocie z Czarnogóry dałem auto do klepania. Po naprawie auto garażowane było na terenie zamkniętym, ale też w różnych nawet szemranych miejscach, a istotne jest to, bo bagażnik od tej pory nie zamykał się równocześnie z drzwiami. A trwało to pół roku, bo wtedy zauważyłem otwieranie bagażnika przez żonę przed moim otwarciem pilotem.
Przyczyna była prozaiczna- naderwany kabelek zamka i zerowa spostrzegawczość moja. Inną sprawą jest mała aktywność złodziejaszków.
I tu, i tu kompletna klapa.
Cyganienie
Przed Tesco we Wrocławiu zaczepia nas Cygan i chce sprzedać kamerę Sony . Mówi łamnym jakimś językiem, że jest z Bratislavy, brakło mu paliwa i musi sprzedać kamerę, którą od razu wrzuca na tylne siedzenie samochodu. Chce za nią 1200 zł, ale my nie wyrażamy zainteresowania kupnem, co go doppinguje do kolejnych obniżek. Przy okazji pytam czy był w termalu w nadunajskim Velkim Mederze, ale on nie bardzo wie. Stanęło w końcu na cenie 150 pln, ktore on zaikasował i szybko się zmył. Zadowoleni w domu wyciągamy soniczkę, a to atrapa. 150 zetów do tyłu.
Ale nadarzyła się okazja, by się odkuć na Cyganach, tym razem przed Tesco w Opolu. I to na perfumach światowych marek Armani, Dior, Versace, oryginalnie opakowane, nawet z cenami i to nie byle jakimi, bo odpowiednio 359, 419, 519 zł.
Do tego komentarz Cygana, że to podpie.dolone w Sephorze, co dodatkowo uwiarygodniło towar. Po dlugich targach towar poszedł za 150 zł, a my się cieszyliśmy z odkucia na Cyganach.
Przy szykowaniu perfum na prezenty trzeba było oderwać cenówki naklejone akuratnie na nazwy marek. I odsłoniły się marki. Arnani, Diar, Vercace. 150+150 zetów do tyłu.
W cyganieniu 2:0 dla Cyganów.
========================================
Zrobiłem kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej, roboty
Jeśli czytający uważa, że wszystko zrozumiał, to znaczy, że źle się wyraziłem.
Radynia: ściagają krew
studia: coś podpisałem, pospermione,